wtorek, 27 lutego 2018

Girlanda żarówek. Co wybrać: gotowy produkt czy projekt DIY?

Girlanda żarówek była moim wnętrzarskim marzeniem już od wielu lat. Sama siebie próbowałam przekonać, że to fanaberia, która nie jest mi potrzebna do szczęścia. Na moje nieszczęście girlanda, która była moim wyśnionym wzorem kosztowała niebagatelne 399zł - jak dla mnie dużo za dużo - zwłaszcza, że to tylko w przybliżeniu 10 metrów kabla z żarówkami. Próbowałam sobie tłumaczyć, że jej zakup nie miałby żadnego racjonalnego wytłumaczenia i muszę przyznać, że to nawet poskutkowało. Na chwilę. I o ile jestem dość odporna na wszelkie instagramowe nowinki i nie lecę do sklepu wraz z wprowadzeniem nowej kolekcji sezonu - o tyle girlandy, które przewijają się na wielu obserwowanych przeze mnie kontach wywoływały szybsze bicie serca. W głębi duszy wiedziałam, że ta girlanda by do nas pasowała: prosta, bez zbędnych udziwnień - surowa wręcz. Ale co z tego, skoro ta moja wymarzona girlanda żarówek marki House Doctor została wycofana. Na szczęście, w niedługim czasie stała się ona tak modnym elementem oświetleniowym i jednocześnie dekoracją, że pojawiły się również inne firmy, które podobny produkt wprowadziły do swojej oferty. Przy czym mówiąc "podobny" mam na myśli to, że zawsze jakiś element odbiegał od oryginału, co było mi bardzo nie na rękę. Zależało mi bowiem, żeby moja własna, prywatna girlanda z żarówkami spełniała kilka kryteriów:

1. Po pierwsze: miała być na czarnym, płaskim kablu. Żaden tam zielony, żaden okrągły. Czarny i płaski, koniec i kropka.
2. Po drugie: odstęp między kolejnymi oprawkami miał wynosić 90cm.
3. Po trzecie: długość kabla zasilającego (od wtyczki do pierwszej żarówki) miała wynosić przynajmniej 1,5m.



I wiecie co: udało się! Udało się znaleźć girlandę, która sprostała moim wygórowanym oczekiwaniom. Mimo, że był to mój prezent urodzinowy, byłam aktywnie zaangażowana w poszukiwanie odpowiedniego modelu - mój najlepszy mąż na świecie nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za ewentualne rozczarowanie na widok nie-tej-wymarzonej girlandy :)

Bo to właśnie mój ukochany zaproponował, by girlanda żarówek była moim prezentem na 30-te urodziny. Zna mnie dobrze i wie, że wzdycham do niej od dawna. Jeśli i Wam się marzy taki egzemplarz, to ja dziś opowiem Wam o nim wszystko, co wiem. Przeprowadzę Was przez ciężką i wyboistą drogę od pomysłu do realizacji. Podpowiem, na co zwrócić uwagę. To co - jesteście gotowi?


Girlanda żarówek (girlanda ogrodowa, girlanda z żarówkami, sznur żarówek, girlanda świetlna, kule świetlne, lampki ogrodowe - nazewnictwo jest różne) - co to jest?

To nic innego, jak żarówki umieszczone obok siebie na długim kablu. Ten rodzaj oświetlenia pierwotnie przeznaczony był do oświetlania ogrodów, znany jest także ze scenerii ulicznej i festynowej. Świetnie nadaje się do oświetlania ścieżek, drzew, namiotów, plenerowych koncertów i sal balowych. Wraz z nadejściem mody na styl industrialny popularność girland zaczęła rosnąć. Co innego, jak nie surowy kabel i widoczne żarówki lepiej wpasowałoby się w klimat takiego wnętrza?


Girlanda żarówek - skąd wziąć?

Zasadniczo mamy dwie opcje nabycia takiej girlandy: jej zakup lub własnoręczne (czyt."własnomężowe";D) wykonanie. Opcja zakupu jest o tyle prosta, że od razu wiemy, jaki otrzymamy produkt. Mamy też pewność (a przynajmniej powinniśmy mieć), że produkt będzie zgodny z opisem. Inaczej może być w przypadku własnoręcznie robionej girlandy.



Girlanda żarówek - jak zrobić?

Mieliśmy jedno podejście do zrobienia własnej girlandy z żarówkami. Mieliśmy chęci i czas oraz część materiałów. I wraz z rozpoczęciem prac nasz zapał minął, gdy podczas przewiercania opraw na żarówki te zaczęły się sypać w rękach. Pewnie powodem był materiał, z którego były wykonane: specjalnie kupiliśmy oprawki bakelitowe, by wyglądały mniej sztucznie niż plastikowe. Poprzestaliśmy na dwóch zepsutych sztukach stwierdzając, że dalsza praca nie ma sensu. Ryzyko dużych strat i związana z tym możliwość zbliżenia się do wartości gotowej girlandy skutecznie nas zniechęciły do działania. Ponadto bardzo zależało mi, żeby kabel był masywny i gruby - co niestety przy klasycznym przewodzie wiąże się z jego zwiększoną sztywnością - to też był argument na "nie" w naszym przypadku. Nie chcę jednak demonizować: w sieci sporo jest przykładów, że taką girlandę można z powodzeniem wykonać samodzielnie i mieć z tego ogromną satysfakcję i niemałe oszczędności ;D Przykład takiej własnoręcznie wykonanej girlandy można znaleźć np. na blogu MyLoveShabby. Inne przykłady własnoręcznie wykonanych girland można zobaczyć na blogach wnętrzarskich, takich jak: domek przy lesie czy czas oscrapowany. Ich autorki są usatysfakcjonowane z osiągniętego efektu i właśnie to się w tej całej zabawie w urządzanie liczy! To właśnie Ty w tym momencie musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ważna jest dla Ciebie cena i funkcja, czy jednak większą wagę przykładasz do efektu wizualnego? Ja zadecydowałam, że jednak wolę trochę poczekać i mieć dokładnie to, co chcę, niż substytut, który nie będzie mnie do końca satysfakcjonował i finalnie pewnie i tak kupiłabym gotowy produkt.



Girlanda żarówek - gdzie kupić gotową girlandę?

Na rynku jest w tej chwili sporo firm, które mają w swojej ofercie takie girlandy. Są to firmy wyspecjalizowane w oświetleniu technicznym (np. produkujące oświetlenie sceniczne), ale również firmy wyspecjalizowane w oświetleniu ogrodowym czy domowym. Takie firmy możecie równie dobrze znaleźć bezpośrednio w wyszukiwarce, ale również na portalach sprzedażowych typu Allegro czy OLX. Ważne jest, by dokładnie czytać opisy ofert, które mogą zawierać różne kruczki

Girlanda żarówek - na co zwracać uwagę przy kupnie?

Spotkałam się z różnymi ofertami sprzedaży takich girland i szczerze mówiąc kilka z nich trochę mnie zaskoczyło - głównie rozbieżnością między opisem a przedstawionym zdjęciem. W jednej z nich zdjęcie przedstawiało klasyczną girlandę z czarnym kablem, natomiast dopiero w opisie - drobnym drukiem na dodatek - okazało się, że oferta dotyczy girlandy z zielonym kablem. Musicie również dobrze wczytać się w parametry - odległości między poszczególnymi żarówkami i długością kabla od wtyczki do pierwszej żarówki. Istotna jest również szczelność girlandy. Często spotykane są produkty o podwyższonej klasie ochrony IP44. Są one przeznaczone do pomieszczeń, w których urządzenia elektryczne narażone są na podwyższoną wilgotność oraz ryzyko zalania wodą (kuchnia, łazienka). Są one zazwyczaj szczelne, posiadają również uszczelki, które zapobiegają zamoczeniu i przedostawaniu się kurzu i zanieczyszczeń.


Od czego uzależniona jest cena girlandy?

To logiczne - cena girlandy bezpośrednio uzależniona jest od długości kabla i ilości żarówek, ale również od tego, czy w cenę wliczona jest cena żarówek. A musicie wiedzieć, że żarówki to spory koszt - zwłaszcza, jeśli chcecie kupić żarówki LED-owe, które w dłuższej perspektywie po prostu bardziej się opłacają. Jeśli ktoś miałby ochotę, to w tej chwili niektóre sklepy oferują już półprodukty do wykonania własnej girlandy (co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia, a czarny płaski kabel był trudniejszy do znalezienia niż żyła złota), ale w praktyce często okazuje się, że po zsumowaniu cen poszczególnych elementów bardziej kalkuluje się kupić gotowy produkt.



Żarówki do girlandy 

Większość girland tego typu przystosowana jest do żarówek z dużym gwintem, tj.E27. W moim subiektywnym odczuciu girlanda taka najładniej prezentuje się z żarówką tzw.kulką - w nomenklaturze elektrycznej to kształt G45 (coś takiego jak TUTAJ). Zależało mi na tym, żeby były to żarówki LED-owe, wiedziałam bowiem, że girlanda będzie używana często i długo. Ceny żarówek są zróżnicowane i aby wybrać najlepszą ofertę, musicie poświęcić chwilę na porównanie, bo przy 10 żarówkach różnice są czasem znaczące. Zdarzają się oferty, w których jedna żarówka kosztuje 14zł, a  inny sprzedawca oferuje ją za 10zł. Zwracałam uwagę, by moje żarówki miały jak najmniejszą ilość Watt-ów (zarówno ze względów ekonomicznych, jak również funkcjonalnych - nie możemy zapominać o tym, że równocześnie będzie świecić wiele żarówek, a nie chcemy przecież, by nasza girlanda oślepiała) i odpowiednią temperaturę barwową - jak najbardziej zbliżoną do 4000 Kelwinów. Udało mi się znaleźć żarówki LED marki Polux, z linii Platinum o mocy 2W (odpowiednik 23W) - żarówki te charakteryzują się podobieństwem kształtu do tradycyjnych, stosowanych dawniej żarówek wolframowych i halogenowych. Jak dla mnie jest to udany mariaż tradycji i nowoczesności, świetnie dopasowany do moich potrzeb. Diody LED są bardzo odporne na warunki atmosferyczne i wstrząsy, dzięki czemu mogą być wykorzystywane zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz pomieszczeń. Jedna sztuka kosztowała 6,50zł (znalezione na OLX), ja natomiast za 12 żarówek (2 na zapas) i przesyłkę zapłaciłam 97zł.

Girlanda żarówek - gdzie będzie pasować?

Girlanda świetlna to uniwersalna dekoracja, która sprawdzi się w każdym pomieszczeniu w domu, trzeba jedynie brać pod uwagę, że ze względu na intensywność światła nie będzie nadawać się jako światełko nocne w pokoju dziecięcym. Świetnie za to sprawdzi się jako element dekoracyjny w salonie. Ładnie będzie korespondować z wnętrzem w stylu skandynawskim, ale również retro i boho. Doskonale będzie również pasować do przestrzeni w stylu loftowym.


Uff, gratuluję tym, którzy dotrwali do tego momentu - myślę,że tym jednym wpisem wyczerpałam temat girland i być może ułatwię niektórym podjęcie decyzji. Niech to będzie takie kompendium informacji, do którego w każdej chwili można wrócić.


Pozdrawiam
Marta


piątek, 23 lutego 2018

30. I co dalej?

Nadszedł ten dzień.
Stuknęła mi trzydziestka. I to bynajmniej nie oznacza, że z dnia na dzień spoważniałam, ale już ta "3" z przodu do czegoś zobowiązuje :) I wbrew moim obawom to był piękny dzień: pełen serdeczności i życzliwości, okraszony niezliczoną ilością życzeń i sporą ilością cudownych prezentów. Ale najpiękniejszym jego elementem byli ludzie, którzy mnie w tym dniu otaczali :) To im jestem najbardziej wdzięczna i dziękuję za te wspaniałe chwile.


Patrząc na prezenty, które wywołują uśmiech na mojej twarzy za każdym razem, gdy na nie spojrzę - będę wspominać te osoby, które się przyczyniły do ich pojawienia się w moim domu. W dniu 30 urodzin zamknęłam jednocześnie swoją listę zachcianek, którą pokazywałam Wam TUTAJ. O dziwo, od tego czasu nic więcej się na niej nie pojawiło. Była na niej jednak jedna, jedyna rzecz, która nie dawała mi spokoju:

Sznur żarówek to było coś, do czego wzdychałam od kilku lat. Mieliśmy z moim P. nawet jedno podejście do własnej produkcji, ale zgodnie stwierdziliśmy, że to jednak "nie to". W końcu teraz - dzięki mojemu mężowi - ten skarb trafił w moje ręce. Razem z kwiatami, piękną książką kucharską, bonem upominkowym do mojej ulubionej Pracowni Florystyki, odrobiną słodyczy i monet na kolejne zachcianki, a także statywem fotograficznym stanowił cudowny zestaw prezentów - lepszego nie mogłam sobie wymarzyć.



Nie mogę też zapomnieć o przepysznym torcie, który upiekła dla mnie siostra mojego męża (a który możecie zobaczyć na moim Instagramie) i o... pniach drzewa, które specjalnie dla mnie przygotował brat męża. To były rzeczy, których się kompletnie nie spodziewałam, więc sprawiły, że poczułam się trochę jak dziecko, które swoim prezentem jest całkowicie zaskoczone. Przypomniały mi się lata mojego dzieciństwa, gdy każdy podarunek był wielką niewiadomą: czasem ogromnym zaskoczeniem lub - bardzo rzadko na szczęście - małym rozczarowaniem.

Tym razem o żadnym rozczarowaniu nie ma mowy. Spełniły się moje materialne marzenia, które nigdy nie były pierwsze na mojej liście priorytetów, ale które sprawiły mi ogromną radość i spowodowały, że te 30 urodziny będę wspominać z prawdziwym sentymentem i ogromnym uśmiechem na ustach. Tym, którzy się do tego przyczynili - z tego miejsca DZIĘ-KU-JĘ! :)


Marta

środa, 14 lutego 2018

Ługowanie drewna. Niedoszła galeria zdjęć.

Miała być nowa galeria - piękne, drewniane ramki i klimatyczne zdjęcia... Nawet specjalnie do tego celu "poświęciłam się" i wyszlifowałam stare ramki, by poddać je ługowaniu... 

I nic z tego, bo galerią jednak nie można nazwać tych trzech tyci rameczek upchniętych na udawanej półce RIBBA - no nie wyszło i tyle. A myślałam, że będzie tak pięknie - ale jednak pokonał mnie mój odwieczny wróg, który zwie się uroczo : "deficyt miejsca". 


Marzy mi się taka piękna galeria zdjęć i grafik, monochromatyczna, elegancka i eklektyczna jednocześnie i taka "w moim stylu" - wypełniona naszymi zdjęciami, plakatami, grafikami... Na nic się jednak zdają moje plany i marzenia, jeśli ogranicza mnie metraż. Musimy jednak uzbroić się w cierpliwość, bo nasz "stary dom" będzie przystosowany do zamieszkania nie wcześniej niż za kilka lat. Przy czym mówiąc "przystosowany" - nie mam na myśli "gotowy" (bo to dwa różne i nierównoznaczne pojęcia!). Snuję więc sobie plany, w tak zwanym międzyczasie przerabiając to i owo. To, co jednak ostatnio zaprząta moją głowię najbardziej, to właśnie ługowanie. Moim pierwszym projektem, w którym użyłam ługu - była metamorfoza sosnowej komody. Jej efekt mnie uskrzydlił i zachęcił do dalszych działań. Żeby i Was zachęcić do poznania tej metody, opowiem Wam dziś o niej kilka słów:


Ługowanie drewna

Ługowanie drewna to jedna z metod jego bielenia - powoduje, że drewno poddane zabiegowi ługowania uzyskuje powierzchnię o "zmytym" wyglądzie i wyraźnym rysunku drewna. Nie musimy się więc martwić, że uzyskamy jednolity i zbyt biały efekt - jak to może mieć miejsce przy bieleniu drewna np. rozcieńczoną farbą akrylową. Ługowanie ogranicza naturalny proces żółknięcia i ciemnienia drewna, które pozostaje jasne. Powiedzcie, kto z Was nie chciałby, by jego nowe, świeże sosnowe meble pozostały jasne i nie ciemniały z czasem? Ja bardzo nie lubię tego żółtego wybarwienia sosny i wydaje mi się, że właśnie ługowanie jest lekiem w tej "przypadłości". 

Ługowanie drewna przynosi trwałe efekty, ponieważ proces ten polega na chemicznej zmianie struktury drewna za pomocą ługu, a ług to nic innego jak wodny roztwór zasady sodowej, który wnika głęboko w strukturę drewna.



Ług do drewna - gdzie kupić?

Wiadomo, że jeśli Ty czegoś nie wiesz, to wujek Google to wie :) Ja skorzystałam więc z najprostszej opcji, która wyklarowała mi się po internetowym researchu: pojechałam do salonu Flugger. Ich produkt jest przystępny cenowo (za litrową butelkę płaciłam dokładnie 21zł) i przede wszystkim - dostępny. Sprzedawca nie patrzy na Ciebie jak na człowieka nie z tej bajki, który chciałby kupić co najmniej Wielki Zderzacz Hadronów, a nie zwykły wodny roztwór zasady sodowej. Co więcej - nawet dopytuje, czy coś Ci jeszcze może zaproponować i oferuje dodatkowe produkty (wiadomo - marketing, ale klient czuje się dzięki temu taki dopieszczony...)


Jak ługować drewno?

Po pierwsze i najważniejsze: ługowane drewno musi być surowe, czyste i odpylone - bez pozostałości farby, lakieru czy oleju. Jeśli ługujecie mebel, to najłatwiej Wam będzie, gdy mebel w miarę możliwości będzie rozkręcony - nie jest to jednak warunek konieczny, to tylko kwestia Waszej wygody. Ług można nakładać wałkiem lub pędzlem - przy czym efekt przy zastosowaniu pędzla jest bardziej naturalny. Istotne jest również, by malować zgodnie ze słojami, a ewentualny nadmiar produktu rozprowadzić po desce przed wyschnięciem. Po wyschnięciu decydujemy, czy uzyskany efekt nas zadowala, czy też chcemy jeszcze powtórzyć procedurę. Musimy również pamiętać, by przed przystąpieniem do następnego kroku przeszlifować powierzchnię, aby "ściąć" podniesione włókna drewna i ewentualnie wyrównać koloryt.
Samo ługowanie nie stanowi zabezpieczenia drewna - powoduje jedynie jego wybarwienie, ale to wciąż surowa powierzchnia, dlatego załugowany element należy dodatkowo zabezpieczyć: olejem, woskiem lub lakierem. W żadnej publikacji nie spotkałam się natomiast z zastosowaniem olejowosku na ług i ciekawi mnie, jaki byłby efekt takiego połączenia.
Trzeba mieć na uwadze, że stosowanie warstwy wykończeniowej intensyfikuje kolor - jeśli więc po zastosowaniu jednej warstwy ługu efekt Wam odpowiada, to musicie wiedzieć, że warstwa zabezpieczająca przyciemni Wam odrobinę drewno - dlatego lepiej będzie przedtem nałożyć jeszcze jedną warstwę ługu. Przyznam szczerze, że efekt, jaki uzyskałam na mojej komodzie tak bardzo przypadł mi do gustu, że do tej pory nie zabezpieczyłam drewna należycie. Ja - żona stolarza, znająca co nieco tajniki pracy z drewnem - zachowałam się jak kompletny amator i pozostawiłam drewno niezabezpieczone :) Tylko co zrobić, kiedy teraz jest idealne i boję się, że swoim działaniem zniweczę ten efekt? :) 



Z racji swojej prostoty, pięknych efektów i względów ekonomicznych ługowanie to fantastyczna metoda, która pewnie na stałe zagości w moim repertuarze. Przez moje ręce przeszła już komoda (do zobaczenia i poczytania TUTAJ), ramki na zdjęcia i podstawa malutkiej, starej lampki. W kolejce czeka niciak (tylko nie uśmiecha mi się jego rozkręcanie, więc już czeka od stu lat, i pewnie poczeka jeszcze kolejnych dwieście :D), kusi mnie też, by wypróbować ługowanie na wiklinie (ktoś? coś?). Jestem pewna, że wraz z końcem zimy do głowy przyjdzie mi jeszcze ze sto pomysłów na zastosowanie ługu. Eh, oby do wiosny :)

Marta

czwartek, 8 lutego 2018

DOMOWE POTYCZKI #4: plany na przydomowy ogród

Zima sprzyja przemyśleniom i refleksjom, ale również twórczym działaniom. To właśnie zimą powstaje u nas najwięcej domowych dekoracji. Brak aktywności - gdy nastają krótkie dni i długie wieczory - powoduje, że wciąż tylko siedząc w domu, mam najwięcej motywacji do zmian. Gdy latem więcej nas nie ma w domu niż jesteśmy - wtedy monotonia domowych aranżacji nie doskwiera mi jakoś szczególnie, ale zimą - to już co innego.

Nie da się też ukryć, że tęskno mi do kwitnących, wiosennych gałązek, polnych kwiatów i dekoracyjnych liści - zwłaszcza po takiej szarej, jesienno-wiosennej zimie, jaka gości u nas w tym roku. Nic więc dziwnego, że gdy dziś rano moim oczom ukazał się biały,piękny, śnieżny świat - nie zastanawialiśmy się długo i już z samego rana powędrowaliśmy na dwór. Coś, co dla mnie było naturalne i normalne, dla mojego dziecka jawi się jako coś egzotycznego i niespotykanego. Śnieg - bo o nim mowa - jest w tej chwili zjawiskiem tak rzadkim, że nawet ja przyjemnością opuściłam mury domu, by zakosztować tego, o czym już zdążyłam zapomnieć.



Jakże przyjemnie było później wrócić do domu i ogrzać się w jego cieple! W takich chwilach jeszcze bardziej doceniam to, że zawsze mam gdzie wracać. Marzy nam się jednak już nasz własny kąt - gdzie mielibyśmy wystarczająco dużo miejsca, gdzie bylibyśmy całkowicie niezależni i gdzie (co ważne dla mnie) - mogłabym się artystycznie i dekoracyjnie wyżyć!

Zima to dla nas czas, w którym możemy przemyśleć pewne sprawy związane z naszym starym domem: to czas na dyskusje i podejmowanie wstępnych decyzji. Po długiej, zimowej bezczynności aż przebieramy nogami, by z powrotem wrócić na budowę i tchnąć w te mury odrobinę życia i energii. Mamy zapał, chęci i siły, bo wiemy, że robimy to dla siebie. Jest jednak jedna wada takiego trybu działania: czas! Niestety samodzielny remont, prowadzony systemem gospodarczym to remont, który spośród wszystkich dostępnych opcji trwa najdłużej - ale to jest oczywiste. Plany na ten rok są ambitne - mój mąż bierze na siebie prace wewnątrz domu, ja natomiast chciałabym się skupić na małym ogródku przed domem. Do tej pory były tam stare i zniszczone drzewa, które zagrażały samemu budynkowi i ludziom w obejściu. Trzeba było je więc usunąć i to była jedna z pierwszych rzeczy, którą zrobiliśmy, gdy już wiedzieliśmy, że dom przejdzie w nasze ręce. Po tych drzewach zostało pięć korzeni, które trzeba usunąć, by móc doprowadzić ten fragment obejścia do stanu używalności. To mój plan działania na wiosnę i już nie mogę się doczekać pierwszych cieplejszych dni, gdy będziemy mogli zakasać rękawy i wkroczyć do akcji. Będę miała zacnego 3-letniego pomocnika, więc zakładam, że ta moja praca może zająć mi cały sezon - ale nie zrażam się, bo wiem, że da mi ona mnóstwo satysfakcji :) Przed domem planuję zrobić mały nasyp i obsadzić wrzosami i iglakami. Będzie to swego rodzaju skalniak, ale z użyciem kamieni wulkanicznych, które udało nam się zebrać na okolicznych polach. Jeśli wierzyć mężowi, któremu zdarzało się uważać na lekcjach geografii - kamienie te zawdzięczamy nieczynnemu, małemu wulkanowi w naszej okolicy. Piękne, czarne, ostre kamienie to coś, co idealnie będzie pasować do mojej wizji.

Nie jestem ogrodnikiem i lepiej się czuję w aranżacji wnętrz niż ogrodów, ale wydaje mi się, że sprawi mi to wiele radości. Cała moja wiedza opiera się na tym, co wyniosłam z domu (a właściwie ogrodu) rodzinnego. Coś mi tam świta, podstawową wiedzę mam - więc nie pozostaje mi nic innego, jak się dokształcać, a później przenosić tę wiedzę do swojego ogrodu. Marzą mi się wrzosy i wrzośce, które będą zdobić ten fragment obejścia przez większość roku. Sprawdzą się u nas tylko rośliny mało wymagające i "same-sobie-radzące". W tej chwili świetnie rosną na naszym placu budowy trawy, które posadziłam w zeszłym roku. Mała kosodrzewina również żyje, a ja żywię nadzieję, że i moje ukochane krzewy hortensji przetrwają i będą cieszyć oczy w tym sezonie. Planuję również dosadzić w przyszłości kilka krzewów lawendy - na korzyść pszczołom, dla dekoracji i zapachu, ale również dlatego, że to roślina dość odporna na suszę i lubiąca gleby przepuszczalne, a właśnie z takimi przyjdzie jej się zmierzyć.



Ciekawa jestem, ile z tych moich planów uda mi się zrealizować - bo przyjdzie mi stawić czoło ogrodowi, który tak naprawdę nigdy ogrodem nie był. Tych kilka drzew, mech i trawa to jeszcze nie coś, co zasługuje na miano "ogrodu" - zwłaszcza na tak ograniczonej przestrzeni. Przypominam bowiem, że mówimy tylko o strefie przed domem (a jest to naprawdę wąski pas, gdyż dom umiejscowiony jest blisko drogi). Najprościej byłoby tam posiać trawę, posadzić trochę krzewów i już. Ale: oczami wyobraźni już widzę ten kurz podczas koszenia - zwłaszcza w czasie suchego lata. Mimo nawadniania nie wierzę, że podczas koszenia nie brudziłyby się okna. Jeśli dodać do tego przejeżdżające blisko domu samochody - to mamy gwarantowane mycie okien co najmniej raz w tygodniu. Chcę chociaż zminimalizować te niekorzystne warunki i nie dokładać sobie na przyszłość roboty. 

Duży ogród to natomiast temat na oddzielny post. To spory fragment działki za domem, do którego w tej chwili mamy dojście jedynie przez budynek gospodarczy. Mamy nadzieję, że w tym roku się to zmieni, ale aranżacją tamtej przestrzeni zajmiemy się dopiero za kilka lat - gdy pozbędziemy się stamtąd resztek materiałów budowlanych, starych dachówek i cegieł oraz ogromnej hałdy gruzu - która powstała podczas prac wewnątrz domu. Ale nie spieszę się - dzięki temu koncepcja będzie powstawała powoli i - mam nadzieję - będzie bardziej przemyślana. 


Z ciepłymi pozdrowieniami
Marta

piątek, 2 lutego 2018

Ciastka owsiane - najprostsze na świecie!

Czasem przychodzą takie dni, że sypie się wszystko. Kumulują się wszystkie przeciwności losu. Wszystko, co tylko możliwe - komplikuje się, a Ty czujesz się jak Syzyf, który ciągle tylko ma pod górę.
Jeśli do tego dodać ogrom pracy, z którą nie nadążasz, zepsute auto i marudne dziecko - to aż się prosi, by rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać gdzieś na drugi koniec świata, gdzie nikt Cię nie znajdzie. 


Ale nie możesz. Nie pozostaje Ci więc nic innego, jak wziąć się w garść, a na osłodę i poprawę humoru upiec sobie najprostsze ciastka owsiane.
Potrzebowałam bowiem czegoś, co robi się szybko i nie da się tego zepsuć.  I znalazłam TU - przepis na tak proste ciastka owsiane, że z ich zrobieniem poradziłoby sobie nawet dziecko.


Składniki:
- 1,5 szklanki płatków owsianych (klasycznych)
- 0,5 kostki miękkiego masła
- 4 łyżki cukru
- 2 średnie jajka
- płaska łyżeczka proszku do pieczenia
- 2 czubate łyżki mąki pszennej

W misce umieść mąkę, proszek do pieczenia oraz cukier i płatki owsiane. Wbij dwa jajka i dodaj miękkie lub roztopione masło. Całość dobrze wymieszaj. "Ciasto" będzie bardzo gęste.
Blaszkę wyłóż papierem do pieczenia. Nabieraj porcję wielkości małego orzecha włoskiego. Formuj kulkę i spłaszczaj ją na papierze. Odstępy między ciastkami nie muszą być duże - ciastka nie rozlewają się na boki w trakcie pieczenia. Blachę wstaw do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. (środkowa półka z grzaniem góra-dół) na 15-20 minut, do zarumienienia się ciastek.

Smacznego i do następnego!
Marta