wtorek, 28 sierpnia 2018

Atrakcje Dolnego Śląska i czeskiego pogranicza

Uciekło mi to lato - jakoś wyjątkowo szybko w tym roku. Być może dlatego, że było intensywne i wyjątkowo emocjonalne. Były wzloty i upadki, były momenty cudowne i tragiczne, chwile dobre i złe. Sama nie wiem, jak to się mogło stać, że już za chwilę tegoroczne wakacje staną się przeszłością, skoro dopiero się rozpoczęły... A ten wrzesień będzie wyjątkowy i pewnie niełatwy. Nasze dziecko rozpoczyna bowiem swoją przygodę z przedszkolem. To oznacza, że życie całej naszej rodziny przewróci się do góry nogami - trzeba będzie nauczyć się tej nowej codzienności i na nowo zorganizować plan dnia, układając go pod dyktando przedszkola właśnie. To będzie trudny czas - i nikt mnie nie przekona, że będzie inaczej. Ale poradzimy sobie z tym, wyciągając z tych przejściowych trudności to, co dla nas najlepsze! Nie może być inaczej :)

Tym milej więc teraz, gdy wrzesień już puka do drzwi, przypomnieć sobie nasz króciutki urlop, o którym już tak naprawdę zdążyliśmy zapomnieć.

Wspominamy cudowne chwile przeglądając zdjęcia i cieszymy się bardzo, że ominęły nas te afrykańskie upały. Nie wyobrażam sobie, by maszerować na Szczeliniec Wielki w 30-sto stopniowym ukropie :) (choć dziś rześkie poranne powietrze bardzo dalekie było od tego letniego, oj bardzo!)


Planując nasz tegoroczny urlop, zdaliśmy sobie sprawę, że nasz poprzedni wyjazd był dokładnie 10 lat temu, w to samo miejsce. Wtedy również za cel obraliśmy Szczeliniec Wielki i Błędne Skały, wybraliśmy się do Skalnego Miasta w Czechach i spacerowaliśmy po urokliwych okolicach - z tą różnicą jednak, że tym razem jechaliśmy ze swoim własnym, prywatnym dzieckiem :) Te wyjazdy zdecydowanie się od siebie różniły ;)

Założyliśmy, że nasz urlopowy plan będzie wyglądał mniej więcej tak:
1 dzień - wyjazd z domu,wizyta w Kopalni Złota w Złotym Stoku, dojazd do pensjonatu
2 dzień - wyjazd do Czech, w planie wizyta w ZOO (Dvůr Králové) i Skalne Miasto (Adrspach)
3 dzień - wejście na Szczeliniec Wielki; Błędne Skały
4 dzień - Skywalk - spacer w chmurach (Dolni Morava - Czechy) + plac zabaw; powrót do domu

Największą niewiadomą była dla nas aura. To był jeszcze ten moment, by pogoda była bardzo zmienna, a na pewno nikt nie sądził, że już za chwilę zawitają do Polski takie tropikalne upały. Niestety - lub stety - pierwszy dzień wakacji, zgodnie z zapowiedziami meteorologów (jak na złość!), powitał nas deszczem. Wtedy jakoś szczególnie nam to nie przeszkadzało, bo i tak większość dnia spędziliśmy pod ziemią. Kopalnia Złota w Złotym Stoku to naprawdę świetna atrakcja dla całej rodziny, pod warunkiem jednak, że najmłodszy jej członek nie ma zbyt bujnej wyobraźni i nie oczekuje, że zaraz będzie szukał złota. Łopatką - dodajmy. Bo owszem, jedną z atrakcji jest przesiewanie piasku w poszukiwaniu złotego kruszcu, ale niestety było to niezgodne z wyobrażeniami najmłodszego, przez co wyjazd dał nam trochę do wiwatu :) Niewątpliwą atrakcją był przejazd kolejką - który wszystkim uczestnikom sprawił mnóstwo frajdy. Kopalnia Złota zapewnia wiele atrakcji, ale jest lepsza dla dzieci raczej 5+ niż 3+ :) Niewątpliwym atutem tego miejsca są przewodnicy, którzy barwnie i z humorem opowiadają o historii tego miejsca. Mi najbardziej utkwiła w pamięci anegdotka, że kopalnia w Złotym Stoku rozwijała się, dopóki "pewien znany malarz i pejzażysta, Adolf H., nie rozpoczął swojego tournee po Europie..." :) Absolutnie tragedia ówczesnych czasów nie jest powodem do śmiechu, ale sposób, w jaki przewodnicy potrafią przyciągnąć uwagę i rozweselić towarzystwo. Takie pełne żartu wtrącenia zdecydowanie lepiej zapadają w pamięć niż suche fakty. A przecież chodzi chyba o to, by coś zapamiętać, prawda? :) Zmęczeni całodziennymi atrakcjami z radością udaliśmy się po naszego miejsca docelowego, które na trzy noce stało się naszym domem. Willa Lawenda powitała nas ciepło, serdecznie i już bez deszczu :) Skorzystaliśmy więc z tego i po obiado-kolacji udaliśmy się na krótki spacer do przepięknego Parku Zdrojowego w Kudowie-Zdrój. Warto, naprawdę warto.

W kolejnym dniu naszym za cel obraliśmy ZOO w Czechach i Skalne Miasto.
Zachęceni wieloma pozytywnymi opiniami stwierdziliśmy, że być tak blisko i nie wybrać się do czeskiego ZOO byłoby grzechem. Podróż z Kudowy - Zdrój do miejscowości Dvůr Králové
 zajęła nam jakieś 45 minut, czyli stosunkowo niewiele. Na miejscu byliśmy około 10 i o tej porze parking praktycznie był pusty - w stosunku do ilości aut, które mijaliśmy wyjeżdżając z ZOO kilka godzin później. Oczywiście do kas ustawiły się krótkie kolejki, natomiast osobna kolejka na Safari-Truck trochę nas odstraszyła i stwierdziliśmy, że bilety kupimy później. I to był nasz błąd, bo po niespiesznym obejściu całego ZOO okazało się,że bilety zostały wyprzedane już do końca tego dnia. Nie chcąc tracić takiej atrakcji, by stanąć oko w oko z lwem, postanowiliśmy, że wjedziemy na teren ZOO własnym samochodem. Był to może kompromis, ale stosunkowo udany: dzikie zwierzęta biegające praktycznie wokół samochodów - niezapomniane przeżycie :)


O dziwo, o ile w ZOO mieliśmy piękną, słoneczną pogodę, o tyle Adrspach powitało nas chmurami i mżawką - na szczęście krótkotrwałą i przelotną. My przechodziliśmy tę trasę po raz kolejny - dla naszego syna była to nowość i prawdziwy sprawdzian wytrzymałości. Cudowne widoki, które za każdym razem robią na mnie ogromne wrażenie, o dziwo chyba też spodobały się naszemu pierworodnemu. Fakt - zupełnie inaczej patrzy się na widoki, gdy w międzyczasie musisz odpowiadać na setki pytać, ratować trzylatka z opresji i jeszcze motywować go, by walczył ze swoimi słabościami i zechciał pokonać trasę o własnych siłach. Nam się to wszystko udało :) Inna sprawa, że tatuś Młodego to prawdziwy Mistrz Manipulacji - nikt tak jak On nie potrafi wmówić dziecku, że potrzebuje pomocy i w ten sposób np.zmusić do podania ręki w niebezpiecznych sytuacjach :) Wieczór ten zakończyliśmy przepysznym obiadem w Starym Młynie i jest to zdecydowanie miejsce, do którego chciałabym kiedyś wrócić :)


Kolejny dzień powitał nas pięknym, bezchmurnym niebem. Pogoda tego dnia była zdecydowanie naszym sprzymierzeńcem: nie za gorąco, ale słonecznie - to idealne zestawienie zjawisk meteorologicznych na górską wycieczkę. Naszym celem był Szczeliniec Wielki i Błędne Skały. Jako pierwszy - bardziej wymagający dla naszego syna - cel obraliśmy Szczeliniec. Nie spodziewaliśmy się, że 650 stopni prowadzących na górę pokona bez zająknięcia, a później tak świetnie będzie się wczuwał w rolę naszego przewodnika po trasie widokowej :) Siły go opuściły dopiero w drodze powrotnej, pod koniec trasy, co i tak uważamy za duży sukces.
10 lat temu na Błędne Skały weszliśmy o własnych siłach - tym razem jednak, ze względu na Młodego, odpuściliśmy i podjechaliśmy na parking przy samych Błędnych Skałach
UWAGA: wjazdy i wyjazdy z parkingu odbywają się o określonych godzinach i trwają przez 15 minut. Jeśli więc źle zorganizujecie swój czas i spóźnicie się na wyjazd, to czeka Was 45-minutowa posiadówa - ale spokojnie, jest gdzie siedzieć i toalety też są :)
Sam labirynt w Błędnych Skałach był nie lada atrakcją dla naszego dziecka i bardzo, bardzo podobało mu się to, że On jako jedyny swobodnie przechodził między formacjami skalnymi, gdy tymczasem reszta towarzystwa musiała się przy tym trochę nagimnastykować. Uśmiech na Jego buzi - bezcenny.


Mimo tych wszystkich dotychczasowych atrakcji najciekawszy dla naszego F. okazał się był ostatni dzień: spora wysokość, przestrzeń dookoła, wiatr we włosach i paniczny strach matki - tak w skrócie można byłoby opisać nasz wjazd na wieżę widokową Sky Tower. Heheszki moich chłopaków (gdy spanikowana starałam się nie rozglądać za bardzo dookoła, a rękę naszego Syna prawie zmiażdżyłam ze strachu :D) zapamiętałam sobie natomiast bardzo dobrze i w odpowiednim momencie się zemszczę :) Powiem jedno: ta wieża robi wrażenie! Dla dzieci jednak zdecydowanie bardziej atrakcyjnym miejscem jest olbrzymi plac zabaw, znajdujący się o u podnóża góry. Tam utknęliśmy na dobrych kilka godzin - z czego najwięcej czasu spędziliśmy w ogromnej... piaskownicy. Tak, tak, wszystkie dzieci tego świata uwielbiają piasek, a tam mają go pod dostatkiem! Okazało się też, że dzień, który dla naszego Syna był najfajniejszy - dla nas był najbardziej męczącym dniem z całego wyjazdu. Nicnierobienie tak nas wykończyło, że późnym popołudniem z przyjemnością wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu (zahaczając tylko krótko na pyszny obiad w pobliskiej "Moravska Krcma").


Te cztery wspólne dni to było prawdziwe wytchnienie dla naszej trójki - mimo, ze zmęczyliśmy się fizycznie, to jednak psychicznie wypoczęliśmy. Oderwaliśmy się od naszej codzienności i chyba nabraliśmy trochę sił - choć lekki niedosyt pozostał, bo zdecydowanie chciałoby się więcej i dłużej. Ale to już sobie zostawimy na przyszły rok :)

Marta