wtorek, 24 marca 2020

Boho rozety DIY - tania dekoracja w stylu boho!

Niekwestionowaną królową wnętrzarskiego świata i nieustanną inspiracją jest dla mnie @marzena.marideko. Gdy trafiłam do jej instagramowego świata - totalnie przepadłam. Śledzę jej poczynania, obserwuję zmiany w domu i ciągle od nowa zakochuję się w dekoracjach, które robi. Nic więc dziwnego, że serwetki, które pewnego dnia podarowała mi babcia, w mojej wyobraźni od razu stały się czymś na kształt rozet boho, które robi Marzena.



Serwetki - własnoręcznie wykonane przez moją babcię i skrupulatnie wykrochmalone, nie są może idealnie symetryczne, ale są zrobione z miłością i nie miałam serca chować ich w szafce na wieczne nigdy. Wiedziałam jednak, że w mojej obecnej sytuacji mieszkaniowej z pewnością nie znajdą zastosowania takiego, jak przewidywała babcia :) Zainspirowana dekoracjami tworzonymi przez Marzenę postanowiłam zrobić z nich boho rozety. Jak zwykle - w wersji niskobudżetowej. Ze spaceru przynieśliśmy do domu brzozowe gałązki - dzięki temu, że mieszkamy na wsi, możemy nawet dziś swobodnie wychodzić na przechadzki wśród okolicznych pól i zagajników. Z tych cieniutkich, giętkich gałązek uplotłam małe, zgrabne wianuszki, wielkością dopasowane do poszczególnych serwetek. Następnie zamocowałam serwetki wewnątrz wianuszków, a na koniec połączyłam poszczególne wianuszki ze sobą. Całość zawiesiłam w oknie i przyznam, że efekt jest uroczy: to nieprzesadzona dekoracja, która doskonale pasuje do naszego naturalnego wnętrza. Można by się było czepiać asymetrii i pewnych niedoskonałości - ale te małe mankamenty tylko dodają rozetom uroku.



Rękodzieło jest też świetnym zajęciem w tym szczególnym, trudnym czasie - pozwala zająć ręce i myśli. Efektem ubocznym jest upiększanie wnętrz, w których przyszło nam spędzać teraz więcej czasu niż zazwyczaj. Korzystajmy z tych okoliczności i róbmy to, na co nigdy nie mieliśmy czasu. Jak nie teraz, to kiedy?


Zdrówka!
Marta

poniedziałek, 16 marca 2020

Resztkowe muffiny - czyli kuchnia zero waste

Poniższy tekst napisałam kilkanaście dni temu - nie przewidując, jakiego znaczenia nabierze dziś. Biorąc pod uwagę okoliczności, treść posta wydaje się być bardzo na miejscu. Gdy już skończy się koszmar obecnych i nadchodzących dni, sytuacja trochę się uspokoi, a nasze półki w szafkach uginać się będą od marnującego się jedzenia - ten post będzie jak znalazł.

Bardzo nie lubię marnować jedzenia. Boli mnie serce, gdy wyrzucam żywność mając świadomość, że na drugim krańcu świata ktoś właśnie umiera z głodu. Nie wspomnę też o tym, że każdy wyrzucony kęs to również wyrzucony pieniądz, na który każdy z nas musi przecież tak ciężko pracować. Coraz częściej więc zdarza mi się wyszukiwać przepisy, które pozwalają na wykorzystanie nawet tych produktów, które pozornie już nie nadają się do użycia. Bardzo zwiędłe owoce, pomarszczone papryki, o których świat zapomniał czy okruchy po płatkach kukurydzianych - to tylko nieliczne przykłady produktów, które z powodzeniem można jeszcze wykorzystać w kuchni, tworząc smakowite danie.


Ostatnio znalazłam przepis na ciasto "resztkowe" - wykorzystujące pomarszczone, nie pierwszej świeżości owoce.  Wiedząc, że i u mnie takie zalegają, postanowiłam spróbować, czy może z nich powstać coś na kształt smacznego wypieku. Na własnych kubkach smakowych przekonałam się, że tak - i aż szkoda byłoby zachować przepis tylko dla siebie. Zamiast ciasta zrobiłam jednak muffinki i to był strzał w 10-tkę! Częstujcie się więc przepisem i dzielcie z innymi, bo warto:

Przepis na ciasto/muffiny z tego, co masz w domu:
- 2 szklanki mąki (i tu mój patent: 1/3 szklanki mąki zastąpiłam zmielonymi kakaowymi płatkami kukurydzianymi. Kojarzycie: to te pokruszone resztki w opakowaniu, których ja osobiście nie lubię wsypywać do mleka. Zbierałam je więc przez jakiś czas, a później zmieliłam na pył i potraktowałam jako część mąki)
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
- 1 dojrzały banan
- kilka zwiędłych śliwek (w moim przypadku 1 śliwka i jedna bardzo miękka gruszka)
- 1 jajko
- 100g masła lub oleju
- garść posiekanych orzechów (pominęłam)
- pół szklanki suszonej żurawiny (dałam garść)
- 1,5 łyżeczki przyprawy do piernika (zastąpiłam cynamonem)

Śliwki pokroić w małą kostkę, banana rozdrobnić widelcem. Masło rozpuścić, a po ostudzeniu wymieszać z jajkiem. Mąkę połączyć z sodą i proszkiem, potem wlać masło, na końcu pozostałe dodatki i wymieszać. Przepis wskazuje, by tak przygotowaną masę przelać do wysmarowanej masłem tortownicy i piec w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez 55 minut. Ja jednak zdecydowałam, że upiekę muffiny zamiast ciasta i to było super posunięcie. Muffiny piekłam 30 minut w temperaturze 180 stopni - miały fantastyczną, chrupiącą "skorupkę" i miękki środek i oczywiście najlepiej smakowały jeszcze ciepłe.


Smacznego!
Marta

czwartek, 5 marca 2020

Torba codzienna (DIY)

Miałam niedawno tę (nie)przyjemność zawitać do galerii handlowej. To dla mnie niecodzienne wydarzenie, bo na palcach jednej ręki mogłabym policzyć swoje wizyty w „świątyni zakupów” w ostatnim roku. Jako, że wizyta ta przypadła na gorący czas wyprzedaży, z przerażeniem patrzyłam na piętrzące się w każdym sklepie ubrania: przerażała mnie zarówno skala zatowarowania, jak i ilość plastiku, w jaki te produkty są zapakowane. Nie było sklepu, w którym nie byłoby bieżącej dostawy nowego towaru. Hałdy ubrań, które rano pracownice sklepu, spiesząc się jak w ukropie, starają się we względnym porządku poukładać na półkach, a które później dziki tłum napalonych klientów i tak rozwali… Straszne to było doświadczenie, ale jednocześnie jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że droga, którą kroczę, jest słuszna. Nie mówię, że nie kupuję ubrań – bo kupuję. Ale na zakupy wybieram się wtedy, kiedy czegoś potrzebuję, a jeśli już zdarza mi się wybrać na „shopping” bez większej potrzeby, to i tak zazwyczaj kończy się on fiaskiem – nawet w lumpeksach. 


Moje wymagania znacznie wzrosły: już nie kupuję czegoś tylko dlatego, że jest tanie. Zdecydowanie częściej patrzę na skład, wybierając ubrania z naturalnych materiałów. Duże znaczenie ma też ponadczasowość ubrania: ma pasować do innych elementów w mojej szafie, bym mogła tworzyć niezliczoną ilość pasujących do siebie zestawów. Chyba mi się to udaje, bo już od długiego czasu nie powiedziałam: „nie mam się w co ubrać”. Wprost przeciwnie: ilość udanych zestawów, które tworzą moje ubrania, powoduje, że czasem mam aż za dużo pomysłów... Ale to chyba dobrze J

Przez długi czas moi ulubionym codziennym zestawem były dżinsy, koszula i obszerny kardigan. To był idealny zestaw na wiosnę, jesień i zimę. Problem w tym, że trochę mi się przejadł. W tym roku łaskawiej więc spojrzałam na sukienki: zestawione z ciepłymi rajstopami, kozakami i dżinsową kataną wyglądają świetnie i – co ważne – jest mi w tym zestawie bardzo wygodnie.


Z racji zbliżającej się rodzinnej uroczystości potrzebowałam ostatnio jakiegoś stroju na wyjście. Mój wybór padł na zwykłą, prostą, basicową czarną sukienkę, którą z powodzeniem wykorzystam teraz, jak i później. Uwielbiam takie zakupy – zwłaszcza, że kiecka kosztowała 13zł J Zestawiona z żakietem i wysokimi, eleganckimi kozakami sprawdziła się na eleganckim, zimowym przyjęciu, ale równie dobrze będzie wyglądać w połączeniu z dżinsową kataną (też sh – 7zł) i białymi trampkami. Całości dopełni pojemna torba – torbiszcze wręcz, którą postanowiłam sobie uszyć w tamtym roku.

Torba DIY

Ma wiele niedociągnięć i niedoskonałości, ale jest w całości moja, a do jej stworzenia wykorzystałam tylko półprodukty, które miałem w domu. Szczerze mówiąc, już nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłam jakąś nową torebkę – wszystkie, które mam, pochodzą z sh, są ze skóry i służą mi już bardzo długo. Przestałam kupować torebki z ekoskóry i innych imitacji, bo strasznie irytowało mnie, że tak szybko się niszczą: z daleka nie wyglądały jeszcze tak źle, ale gdy przyjrzeć się z bliska, można było zauważyć spękania i łuszczenie się w newralgicznych miejscach. Moje serce wtedy krwawiło: żal mi było dobrej jeszcze (pozornie) torebki, ale też nie chciałam chodzić jak obdartus. Wyjście było jedno: przestać kupować takie torebki. To było najlepsze z możliwych rozwiązań i praktykuję je do dziś. Gdy więc w tamtym roku stwierdziłam, ze potrzebuję dużej torby, postanowiłam uszyć ją sama – albowiem w sh akurat nie znalazłam żadnej odpowiedniej do moich potrzeb. 


Zdecydowanie brakuje mi w niej wewnętrznej kieszonki na telefon komórkowy – ale wszycie jej przewyższało moje nikłe umiejętności krawieckie. Pomijając to – torba jest super pojemna, ma zwijaną górną część, która w magiczny sposób powiększa pojemność torby w razie nieprzewidzianych zakupów i pasuje do większości moich stylówek. Gdybym miała kupować coś nowego, pewnie byłby to jakiś produkt naszej rodzimej marki Me&Bags, których produkty idealnie trafiają w mój gust. Tym razem jednak postanowiłam sama zmierzyć się z wyzwaniem, jakim było własnoręczne uszycie torebki. Nie jest idealna. Ja widzę jej defekty i Wy z pewnością również, ale noszę ją regularnie, chętnie i bez wstydu – i niczego więcej mi do szczęścia nie trzeba :)

Do napisania
Marta