poniedziałek, 26 sierpnia 2019

5 rzeczy, które uwielbiam we wnętrzach (i będę je miała w naszym STARYM DOMU)

Wnętrza to moja prawdziwa pasja. Ale skłamałabym, że każde wnętrze wywołuje u mnie okrzyk zachwytu i palpitacje serca. Szczerze mówiąc...takich wnętrz jest bardzo mało. Niewiele rzeczy potrafi mnie już zaskoczyć - pewnie to wynik przesytu spowodowanego zbyt częstym przeglądaniem serwisu Pinterest :)
We wnętrzach, które jednak zdołały zatrzymać mój wzrok, powtarzają się wciąż te same elementy. I żeby nie było - tak jest niezmiennie od kilku lat i ta fascynacja nie jest przejawem aktualnej mody. Zdradzę Wam dziś, które z nich plasują się najwyżej w moim prywatnym rankingu wnętrzarskich faworytów i jednocześnie są na mojej liście "must have" w Starym Domu:


1. Cegła na ścianie

Zdecydowanie i definitywnie będzie u nas. I to nie tylko na jednej ścianie. I niech no przyjdą jacyś Panowie od tynków i będą mi ją chcieli otynkować "bo przecież to tak nieestetycznie, zróbmy tu tynk gipsowy, taki gładziutki i równiutki..." - tja... gdyby taki scenariusz się ziścił, to przyjdzie mi się szybko z szanownymi Panami pożegnać. 


Cegła to mój fetysz: uwielbiam i we wnętrzach, i w przestrzeni na zewnątrz. Kocham miłością całkowitą i bezgraniczną. Prawie jak męża :) W naszym Starym Domu wszystkie tynki wewnątrz są już od dłuższego czasu skute i mamy niejakie pojęcie, które ze ścian pozostawimy w takim surowym look-u.

2. Naturalne materiały

Drewno, len, bawełna, kamień - wiecie nie od dziś, że to właśnie to, czym chciałabym się otaczać. Wiem, że ze względów finansowych będę musiała iść na wiele ustępstw, ale też nie robię z tego wielkiej tragedii. To się podobno określa jednym słowem: "życie!". Nie stawiam też sprawy na ostrzu noża i nie twierdzę, że wszystko inne nie będzie miało prawa wstępu do naszego domu, ale jednocześnie jestem wyczulona na produkty wykonane z tworzyw sztucznych i zwyczajnie ich unikam, bo nie lubię. 


Dodatkowo jakoś lepiej mi się żyje ze świadomością, że otaczają mnie surowce, których naturalne pochodzenie choć w niewielkim stopniu daje mi odetchnąć od plastikowego świata. Z drugiej strony: mam w swojej szafie piękną firanę, której z pewnością się nie pozbędę - mimo, że jest wykonana z poliestru. Zwyczajnie mi się podoba, wykorzystam ją jeszcze nie raz, a wyrzucenie jej tylko po to, by w jej miejsce kupić coś nowego - to się dla mnie mija z celem.

3. Sznur żarówek

Do tej pory rozkminiam, dlaczego ja się nad nim tak długo zastanawiałam? Mój zeszłoroczny prezent urodzinowy jest bowiem bardzo wszechstronnym i uniwersalnym przedmiotem w naszych czterech ścianach: poza swoją podstawową funkcją oświetleniową jest też fantastyczną dekoracją. Już wiem, gdzie będzie wisiał w naszym Starym Domu: na tle tej pięknej ceglanej ściany, o której pisałam w punkcie 1. 


Ponadto już widzę, jak pięknie oświetla nam taras w czasie letnich imprez na świeżym powietrzu... Choć tak naprawdę nasz sznur żarówek sprawdziłby się w każdym pomieszczeniu w domu. Nie żałuję też, że kupiłam gotowy model: dzięki temu jest dokładnie taki, jak sobie wymarzyłam! Uwielbiam!

4. Dużo zieleni!

Taaak, kwiaty to coś, bez czego nie wyobrażam sobie wnętrz. ALE nie lubię też, gdy jest ich zbyt dużo. Musi zaistnieć swoista równowaga między niedosytem a nadmiarem - która nawiasem mówiąc wskazana w każdej dziedzinie życia. Nie jest też tak, że bezkrytycznie uwielbiam wszystkie kwiaty. Niestety nie. Są pewne gatunki, których zwyczajnie unikam. Wśród nich należy wymienić wszystkie te o wygórowanych wymaganiach. Roślinki, które trzeba często podlewać, a jeszcze nie daj Boże zraszać im listeczki, nawozić, chuchać i dmuchać, to moje absolutne "no go!". 


Moje kwiaty muszą być odporne i zawsze wyglądać co najmniej poprawnie - z tego też powodu nie przepadam za tak popularnymi storczykami. Co z tego, że w okresie kwitnienia są piękne, gdy później zamiast zdobić - straszą. Miałam kilka egzemplarzy, żaden nie przeżył, a okresy bezkwiatowe w ich wykonaniu to była przykra prawda o tym, że zwyczajnie nie umiem w storczyki. Dziś w rankingu moich ulubieńców na pierwszym miejscu plasuje się sansewieria, za nią starzec Rowleya, a następnie wszelkie sukulenty. Miałam przygodę z fikusem lirolistnym (i nadal uważam, że jest piękny) - ale chwilowo powędrował do mamy, bo bardziej mu odpowiada inna lokalizacja niż ta, którą ja mu zafundowałam. Pewnie kiedyś pojedzie ze mną do Starego Domu i tam będę szukała miejsca dla niego idealnego.

5. Stare meble

Nie zamierzam zrobić z naszego Starego Domu muzeum ani skansenu, ale z pewnością chcę w nim zachować ducha przeszłości. Pomogą mi w tym stare meble, które są w tym domu od kiedy pamiętam. Widziałam, jak z upływem lat niszczeją i wiedziałam, że kiedyś wpadną w moje ręce. Odnawianie starych mebli ma w sobie pewną magię, której uległam już dawno temu. Co prawda nie było mi dane pracować ze zbyt wieloma egzemplarzami, ale kilka już się przewinęło przez moje ręce. 


Oczami wyobraźni już widzę ten mariaż nowego ze starym - gdzie stare stare przedmioty są wyrazem szacunku do przeszłości, a nowe - symbolem współczesności. Już nie mogę się doczekać, gdy będę je ze sobą zestawiać: to będzie prawdziwie ekscytujące doświadczenie!

Marta

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Nie zostawiaj mnie

"Nie zostawiaj mnie" - usłyszałam pewnego dnia dwa razy, od dwóch różnych osób, w pewnym odstępie czasu, a obie sytuacje łączył wspólny mianownik: miejsce akcji w postaci szpitala. Taaak... szpitale to bez wątpienia niezwykłe miejsca: ich ściany są świadkami cudu narodzin, jak też cierpienia i śmierci.To niechlubni bohaterowie bezdusznych procedur, ale też ucieleśnienie zwykłej, ludzkiej życzliwości - tak potrzebnej zwłaszcza w obliczu choroby.




"Nie zostawiaj mnie" - te słowa wywołały we mnie tyle emocji, a przecież dane mi było spędzić "jedynie" kilka godzin na SOR-ze. Siedząc tam, człowiek zaczyna jeszcze bardziej doceniać to, co ma.

"Nie zostawiaj mnie" - to słowa seniorek rodziny. Odruchowo wypowiedziane z potrzeby serca, w obawie, by nie musiały mierzyć się samotnie ze szpitalną rzeczywistością. Jednej trzeba było pomóc przy formalnościach, druga pragnęła mojego towarzystwa podczas udzielanej pomocy medycznej. Niby tak niewiele - bo tylko moja obecność - a jak wielkie znaczenie dla nich miała.





 "Nie zostawiaj mnie" - te słowa to sposób na ubranie w słowa obaw i lęków. To również sposób, by z godnością okazać swoją słabość i zagubienie. Na nic się zdają lata życiowych doświadczeń w zetknięciu ze współczesną rzeczywistością. Nam - młodym - często trudno odnaleźć się w meandrach losu, a cóż dopiero mówić o ludziach starszych, których umysły nie są już tak świeże, a zmysły tak wyostrzone? Tych kilka słów było dla mnie wtedy jak szklanka zimnej wody na głowę: kurczę, być może kiedyś to ja będę taka nieporadna w świecie przyszłości. Czy wtedy znajdzie się ktoś, kto bez zniecierpliwienia stanie po mojej stronie?


Marta