Jak?
Bardzo prosto: "ubierając" je w osłonki na doniczki.
Zaraz zacznie się lament: "ale osłonki są drogie, nie każdego na to stać...", "moda tak szybko się zmienia, nie mogę co chwilę wymieniać osłonek" - zgadza się, ale ja chcę pokazać inną drogę. Tym wpisem chcę udowodnić, że osłonki na doniczki, przyjazne dla naszej kieszeni i jednocześnie pasujące do naszego wnętrza, są naprawdę na wyciągnięcie ręki. A mówię to ja: osoba, która 10 razy zastanowi się, zanim coś kupi, a jej naczelnym życiowym pytaniem jest "czy na pewno?" :)
Pochodzenie moich osłonek jest różne: jedne kupione zwyczajnie w sklepie lub targu staroci, inne "zdobyczne", niektóre znalezione w naszym starym domu, a część zrobiona przeze mnie.
Pierwszymi moimi osłonkami (które wtedy jeszcze osłonkami nie były - pełniły funkcję koszyczków do przechowywania drobnych rzeczy przy łóżku - typu zdjęte przed snem wsuwki czy gumki do włosów) były sizalowe koszyczki. Zrobione na szydełku ze zwykłego sznurka sizalowego nie są może szczytem elegancji, ale świetnie sprawdzają się we wnętrzach w stylu boho. Całkiem niechcący wyprzedziłam trendy, bo wszelkie plecione kosze na rośliny to teraz wręcz "must have". Doskonale sprawdzają się w naszej sypialni, nadając jej rustykalnego charakteru. Nie bez znaczenia jest też fakt, że świetnie pasują do naszych własnoręcznie robionych lamp (również ze sznurka sizalowego).
Dość starą zdobyczą są dwie wysokie, metalowe osłonki, upolowane kiedyś na targu staroci za - uwaga! - 7 złotych /sztuka. To był jeden z moich lepszych zakupów ever, bo metalowe osłonki, które zdarzało mi się widzieć w sklepach, miały ceny z kosmosu. Chyba, że to tylko ja tak pechowo trafiałam.
W moich zbiorach są również osłonki gliniane o różnych wielkościach (nie ma ich na zdjęciu). Znalazłam je w pomieszczeniach gospodarczych przylegających do naszego starego domu. Naturalna cudowna patyna i ich ilość sprawiają, że moja głowa pracuje na najwyższych obrotach, gdy obmyślam kwiatowe kompozycje z ich udziałem w naszym przyszłym domu.
Strzałem w przysłowiową "10" był również zakup wiklinowego koszyczka, który w czasie adwentu służył mi za adwentową dekorację, a teraz chwilowo stoi bezużyteczny. Jego zaletą była niska cena ("aż" 4 złote) i możliwość powieszenia (bo koszyczek ma dwie metalowe "zawieszki"), z której to opcji jeszcze nie miałam okazji skorzystać.
W nurcie "naturalnym" i "eko" utrzymana jest też "drewniana" osłonka, wykonana z resztek forniru. Obawiałam się, jak się będzie sprawdzać, jednak do tej pory nie mam wobec niej żadnych zarzutów - a musicie wiedzieć, że ta osłonka trzyma największy mój roślinny ciężar - sporą już sansewierię.
Ciężkim kalibrem jest również betonowa osłonka na doniczkę, która skrywa nieśmiertelnego patyczaka. Osłonka spisuje się wyśmienicie, a jej wykonanie było banalnie proste (pod warunkiem, że się wie, jak obchodzić się z betonem :D). Kolejne betonowe manewry w moim wykonaniu nie były już tak udane - o czym możecie się przekonać w TYM wpisie: maleńka betonowa osłonka została jednak ze mną i być może zamieszka w niej kiedyś jakaś oplątwa... W starym domu czeka na mnie również jeszcze jeden dzbanek do herbaty, który również mam zamiar przerobić na osłonkę - wtedy będę miała piękny komplet. Czekam tylko na cieplejsze dni...
Wiele osłonek to takie egzemplarze, które zwyczajnie, po ludzku kupiłam w sklepie: ostatnio tym sklepem jest zazwyczaj...Biedronka :) To właśnie tam weszłam w posiadanie ślicznej osłonki, której nie mogłam się oprzeć, a ostatnio w moje ręce wpadł kwiatek (którego nazwy nie znam, bo niefrasobliwie wyrzuciłam opakowanie z opisem do kosza na śmieci) w komplecie z całkiem przyzwoitą osłonką.
Są też takie, które zwyczajnie dostałam: od kogoś bez okazji czy na urodziny...
Nie uciekam jednak również przez rozwiązaniami nieszablonowymi: osłonkę na doniczkę pełni u mnie również...świecznik! :) kupiony w jysk. Wystarczyło plastikową doniczkę owinąć szarym papierem, na spód świecznika wstawić zakrętkę od słoika i już!
Zachęcam Was do kreatywności i uruchomienia wyobraźni - nie zawsze trzeba kupować gotowy produkt, nie zawsze trzeba godzić się na brak estetyki. Czasem wystarczy ruszyć głową, by uzyskać coś niepowtarzalnego. A czasem trzeba po prostu odrobiny szczęścia na zakupach :)
I o ile osłonki dodają kwiatom +100 do atrakcyjności, to nie da się ukryć, że tylko zadbane kwiaty będą prawdziwą wizytówką Twojego domu. Moje kwiaty niestety ciężko przechodzą zimę: cudowna azalia, którą dostałam od moich chłopaków na Walentynki - obraziła się na mnie za zbyt skąpe podlewanie, a piękny eukaliptus strzelił focha za zbyt ciepłe powietrze w pokoju. Oj, daje się nam już we znaki ta zima... A jak jest u Was? Czy Wasze kwiaty również cierpią zimą czy macie jakieś swoje sposoby na utrzymanie ich w dobrej kondycji? Jeśli tak, to podzielcie się nimi w komentarzach :)
Ściskam
Marta
cudne osłonki , zazdroszcze tych metalowych oststnio mam faze na takie własnie zmurszałe metalowe gadzety. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń