piątek, 16 marca 2018

Chleb zmieniający życie

Zimą wpadłam w marazm. Moje obiady nie były jakoś szczególnie twórcze, nie czułam potrzeby odkrywania nowych smaków i połączeń w kuchni, piec mi się nie chciało, a na samą myśl o sprzątaniu po tym robiło mi się słabo :) Teraz jednak wstąpił we mnie nowy duch. Nie wiem, czy to te wyższe temperatury (chociaż nie dziś!), czy cudownie uśmiechające się do mnie słoneczko (tym bardziej nie dziś!), czy też jakaś sprzyjająca konstelacja gwiazd - ale chce mi się. Pewnie wpływ na to miały nowe książki kucharskie, które zadziałały na moją podświadomość... Bo nie wiem, czy wiecie, ale ja uwielbiam książki kucharskie. Nie, żebym je gromadziła jakoś nałogowo - ale każda nowa mnie cieszy. Lubię sobie wieczorem posiedzieć pod kocem i wertować je - kartka po kartce, w poszukiwaniu inspiracji. Lubię wyobrażać sobie nowe połączenia smaków, lubię szukać alternatyw dla niedostępnych mi składników. Uwielbiam piękne zdjęcia i wciąż zachwycam się, jak bardzo jedzenie może cieszyć nie tylko usta, ale również oczy... Książki mam różne - zaczynając od starych, bez zdjęć i obrazków, poprzez pstrokate, ale bardzo inspirujące - kończąc na pięknie i estetycznie wydanych, które są dla mnie bardziej wizualną niż merytoryczną inspiracją :) Moje najnowsze nabytki to "Kuchnia skandynawska" (prezent urodzinowy) i... książka z Lidla, która trafiła w moje ręce całkiem niespodziewanie, ale być może dlatego sprawiła mi tyle radości :) Obstawiam, że to właśnie jej tematyka spowodowała, że w końcu zrobiłam to, co już od dawna chciałam zrobić: upiekłam "chleb zmieniający życie". Nie jest to co prawda chleb upieczony wg.oryginalnego przepisu Sary z bloga My New Roots, ale świetna jego modyfikacja, na którą przepis podaje Marta z Jadłonomii.


Chleb jest fantastyczny w smaku, treściwy i bardzo sycący, warto jednak trzymać się wskazówek dotyczących jego pieczenia. Pierwszą (i chyba najważniejszą) z nich jest to, ze chleb należy zostawić w spokoju do czasu, aż całkowicie ostygnie. Choćby się waliło i paliło, choćby Wam ślinka ciekła, a język wisiał do samej podłogi: powstrzymajcie się :) W przeciwnym razie zamiast fotogenicznych kromek będziecie wsuwać chleb zdekonstruowany - czyli po ludzku mówiąc: okruchy :D

Po drugie: podczas wkładania ziaren do foremki, warto je dokładnie  pougniatać i podociskać, żeby zapobiec powstawaniu dziur i nie zespolonych przestrzeni, przez które chleb będzie się rozpadać.

Po trzecie: nie da się zastąpić tłuszczu i zmielonego siemienia lnianego, bo są to składniki, które zespalają cały chleb. Marta podaje, że musi to być olej kokosowy, jednak czytając mnóstwo komentarzy na temat pieczenia tego chleba zauważyłam, że niektórzy stosowali masło, a nawet smalec, a chleb również im wychodził. Ja użyłam oleju kokosowego, natomiast eksperymenty zostawiam Wam :)

I taka rada: jeśli przyjdzie Wam do głowy, żeby zmielić siemię lniane blenderem lub w malakserze, to ostrzegam: to się nie uda! Wiem z autopsji :D Na szczęście u nas w domu znalazł się stary, PRL-owski młynek do kawy i to on uratował sytuację. Możecie też kupić siemię lniane już w postaci zmielonej.


Składniki 
(na jedną keksówkę o wymiarach 20x11cm)

1 szklanka ziaren słonecznika
3/4 szklanki siemienia lnianego
1/2 szklanki migdałów (ja dałam nerkowce i też były przepyszne)
1 i 1/2 szklanki płatków owsianych
10 czubatych łyżek zmielonego siemienia lnianego
2 łyżeczki soli
1 łyżka syropu z agawy (dałam pół łyżeczki cukru)
5 łyżek rozpuszczonego oleju kokosowego
1 i 1/2 szklanki letniej wody + 3 łyżki

Przygotowanie:

1. Piekarnik rozgrzać do 185 stopni. Wszystkie suche składniki wymieszać w dużej misce. W szklance wymieszać wodę, syrop z agawy i olej kokosowy. Wlać płynne składniki do suchych i dokładnie mieszać przez kilka minut. Odstawić na 1-2 godziny, aż do wchłonięcia płynów.

2. Keksówkę posmarować cienko olejem kokosowym i przełożyć do środka masę z ziarenek. Piec przez 50-60 minut, chleb jest gotowy kiedy można w niego postukać i usłyszeć głuchy, pusty odgłos. Wyjąć z piekarnika, odstawić na godzinę do schłodzenia. Następnie delikatnie wyjąć z foremki i zostawić aż do kompletnego wystudzenia, najlepiej na całą noc. Kroić cienkim i ostrym nożem.


Zakochałam się w tym chlebie. W tej chwili stanowi dla mnie świetną opcję śniadaniową - z białym serkiem, pomidorem i domowym pesto smakuje wprost wybornie! I co najważniejsze - syci na długo, dzięki czemu nie mam ochoty na podjadanie w międzyczasie. 

Smacznego!
Marta

2 komentarze:

  1. Przestały mi smakować chleby kupowane w sklepie. Kiedyś piekłam chleb sama, ale za każdym razem z innym skutkiem, czasami wychodził, czasami nie. Wypróbuję ten przepis, bo czuję, że ten na pewno się uda:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten jest naprawdę prosty do wykonania, a trzymając się wytycznych, myślę, że wszystko musi się udać :)

      Usuń