piątek, 26 maja 2017

Tarta z... miłością! (i jeszcze wiśniami i migdałami)

Jest jeden taki dzień, gdy z wyjątkową czułością i wzruszeniem patrzymy na osobę, która jest zawsze przy nas.
Która wyciąga pomocną dłoń w potrzebie. 
Która uśmiechem przegania złe chmury, a dobrym słowem potrafi poprawić najgorszy dzień. 
Którą wraz z upływem lat zaczynamy coraz bardziej doceniać za jej trud włożony w nasze wychowanie.

Tą osobą jest Mama.



Dopiero, gdy sama zostałam mamą, zrozumiałam, z czym wiąże się macierzyństwo. Że to nie tylko radości, ale również smutki, troski i łzy bezsilności. Że wychowywanie młodego człowieka to nie tylko lukier, ale również czasem gorycz. 

Niech to nie będzie jedyny dzień w roku, gdy z czułością myślicie o swojej mamie i okazujecie jej serce. Ale to właśnie dziś jest doskonała okazja, by podarować Mamie odrobinę słodyczy w podziękowaniu za jędzowatość, fochy, obrażanie się, za oschłość, kąśliwość i sarkazm - których nie powinno być. 


Przyjmij więc Mamo odrobinę słodyczy, by osłodzić Twój matczyny los - byś choć na chwilę zapomniała o wszelkich troskach i przykrościach z naszej strony.



Tarta z wiśniami:

Składniki:
- 1 i 1/4 szklanki mąki (dowolnej pojemności, ja użyłam takiej o poj. 200 ml) to ok. 200 g
- 1/8 szklanki cukru
- szczypta soli
- 100 g masła
- ok. 1 łyżki wody

Farsz:
- 250 g mrożonych wiśni bez pestek (nie rozmrażamy ich wcześniej)
- 1/4 szklanki migdałów
- 1/4 szklanki cukru trzcinowego
- 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej

Przepis (pochodzi stąd):
Wszystkie składniki ciasta zagniatamy. Formujemy z niego kulę i chłodzimy w lodówce przez ok. godzinę. Miksujemy w malakserze migdały z cukrem i gałką muszkatołową. Powinniśmy uzyskać konsystencję tartej bułki. Mieszamy te okruchy z wiśniami.
Piekarnik nagrzewamy do 200 st C.
Wyjmujemy ciasto z lodówki i wałkujemy je na papierze do pieczenia (jeśli się klei, kładziemy na cieście folię spożywczą i wałkujemy wałkiem ciasto przez folię). Ciasto powinno mieć ok 1/2 cm grubości.
Wysypujemy na środek owoce, podwijamy do środka brzegi i wstawiamy do piekarnika. Zmniejszamy temperaturę do 180 st C i pieczemy 40 minut. Smacznego!


I choć rzadko to mówię, to pamiętaj Mamo:
DZIĘKUJĘ.
KOCHAM.

Marta

piątek, 19 maja 2017

Naturalna kartka komunijna DIY

Maj to chyba mój ulubiony miesiąc. 
Maj to słońce i zapachy...
Maj to też miesiąc komunijny.


W tym roku również w naszej rodzinie będziemy świętować uroczystość przyjęcia Najświętszego Sakramentu przez pewnego młodego dżentelmena :)
I choć to kwestia dyskusyjna, to jednak uważam, że jeśli mam kupić coś, co ani z sentymentalnego, ani praktycznego, ani estetycznego punktu widzenia nie będzie stanowiło cudownej pamiątki tego dnia, to wolę nie kupować nic, tylko podarować pieniądze.


Co zagorzalsi przeciwnicy takiego rozwiązania pewnie zaraz wytoczyliby mi tysiąc argumentów "przeciwko" - ja jednak, mając w pamięci własne wspomnienia związane z tym wyjątkowym dniem, uważam, że nie ma w tym nic złego. 

Sama dostałam pewną ilość gotówki, którą później rozdysponowali rodzice. Część została przekazana na pokrycie kosztów przyjęcia, a za resztę dostałam obiecany rower i rolki. Do dziś pamiętam te emocje towarzyszące zakupom i do dziś miłość do roweru mi została :) Uważam więc, że taka forma prezentu nie jest niczym złym - pod warunkiem, że dziecko pamięta, co jest istotą tego wyjątkowego dnia.

Jak jednak przekazać pieniądze w sposób elegancki i niekłopotliwy?
Rozwiązaniem może być kartka-kopertówka. Albo udawana kopertówka - jak moja. Nie chciałam przynosić dziecku w prezencie dodatkowo kwiatów czy słodyczy, postanowiłam więc, że moja "kopertówka" musi być "przestrzenna", by sama w sobie stanowiła prezent.


Co uwielbiam w maju
Oczywiście bez. 

I to właśnie bez stał się głównym bohaterem tej kartki.
Wszystkie elementy, które ją tworzą, to materiały łatwo dostępne - w moim przypadku już od dłuższego czasu leżały pochowane w domu i tylko czekały na swoją kolej. Stęskniłam się za pracą z papierem, ale teraz z przyjemnością pochowam ten majdan z powrotem do szafy, bo robienie kartek w towarzystwie dwulatka to jednak nie najłatwiejsze przedsięwzięcie :)

Pozdrawiam Was majowo
Marta

niedziela, 14 maja 2017

Mało majowy domowy odświeżacz powietrza.

Wiosna to zapachy. Intensywne, cudowne, odurzające. Po wyjściu z domu rodziców uderza mnie zapach rzepaku z pobliskiego pola. Następnie czeka krzew kaliny. Posuwając się dalej - w głąb ogrodu, gdzie rośnie dorodny lilak - dociera do mnie ten najmilszy z najmilszych...


Bo maj to zapach bzu. Definitywnie. Koniec, kropka. 
To woń, na którą czekam przez cały rok. To aromat, który - nie wiedzieć czemu - kojarzy mi się ze szczęściem. Co roku znoszę więc te kwiaty z uporem maniaka do domu, upajam się ich zapachem i szukam sposobu, jak go zatrzymać na dłużej. 

Myślałam, że w tym roku skorzystam ze sposobu na wykonanie domowego odświeżacza powietrza, który znalazłam zimą na Pintereście. Bo muszę Wam powiedzieć, że nigdy nie korzystałam z gotowych, sklepowych odświeżaczy, które przyprawiały mnie o ból głowy. Chcąc jednak, by w moim domu przyjemnie pachniało, szukałam rozwiązań alternatywnych. Jednym ze sposobów był domowy dyfuzor zapachowy, ale to wciąż nie było to. Rozwiązaniem idealnym okazał się być spray zapachowy. Już od dłuższego czasu wykorzystuję swój własny, domowej roboty, który pachnie tak, jak chcę. A teraz, gdy właśnie się skończył, chciałam, by pachniał bzem. O ja naiwna, myślałam - nie wiedzieć czemu - że do jego wykonania da się w jakiś sposób wykorzystać kwiaty bzu. Dopiero po wnikliwym zapoznaniu się z przepisem okazało się, że się myliłam. Metoda wykonania jest podobna do tej, którą stosowałam już w swoim sprawdzonym odświeżaczu: potrzebny jest olejek zapachowy o konkretnym zapachu - w tym przypadku lilaka. 


Po pierwszym rozczarowaniu udałam się więc do drogerii w poszukiwaniu odpowiedniego olejku. Niestety, w ofercie było tylko 6 - i żaden nie był o zapachu bzu. Zawiedziona wróciłam do domu, bo ja chciałam swój odświeżacz powietrza "już, teraz, natychmiast" - przecież stary właśnie się skończył. Sklepy internetowe nie wchodziły więc w rachubę. Pewnie w przyszłości skuszę się na taki zakup, teraz jednak musiałam się zadowolić tym, co już znam i mam - czyli olejkiem waniliowym. A że patent jest supertani, superwydajny i superskuteczny - czyli godny najwyższego zainteresowania - podzielę się nim z Wami:


Do wykonania domowego odświeżacza powietrza w sprayu potrzebne będą:
- szklanka wody
- pół łyżeczki sody oczyszczonej
- olejek zapachowy
- butelka ze spryskiwaczem

Do butelki wlewamy wodę, dodajemy sodę (która neutralizuje brzydkie zapachy i utrzyma wodę w czystości) i kilkanaście kropli olejku. Im więcej olejku, tym mocniejszy zapach. Zakręcamy butelkę, wstrząsamy, żeby wszystko dobrze się wymieszało i gotowe!
Przepis znalazłam u Niebałaganki

Chociaż w tym roku nie udało mi się zatrzymać swojego ulubionego zapachu w jakiejkolwiek postaci, to już wiem, co będę robiła w maju przyszłego roku :)
Cudownego tygodnia Wam życzę!
Marta