Chyba tylko mojego męża nie zdziwiło, gdy ochoczo zaproponowałam, że ja się tym zajmę, a później jeszcze na ochotnika umyję wszystkie brudne narzędzia :) Tylko on wyczytał z mojego wzroku, co mi siedzi w głowie. On już wiedział, że coś się dzieje :)
No powiedzcie sami - dla miłośnika betonu wyrzucenie gotowej zaprawy, która aż się prosi, by coś z niej zrobić - byłoby prawdziwym grzechem. Tyle tylko, że ja nie byłam przygotowana na taki obrót spraw. Nagle przyszło otrzeźwienie: przecież ja nawet nie mam żadnej formy...
W popłochu zaczęłam szukać czegoś, co by mogło spełnić tę funkcję. I znalazłam: plastikowe kubki - takie same jak te, od których zaczynałam kiedyś swoją przygodę z betonem (o, tu). Nie miałam zbyt wiele czasu, więc niewiele myśląc wypełniłam je mieszanką do 3/4 wysokości, włożyłam do środka drugi kubek, obciążyłam kamieniami i... zapomniałam na kilka dni.
Przy okazji następnej wizyty na budowie oczom moim ukazały się suche już elementy, które wystarczyło uwolnić od plastikowych form. I tu przechodzimy do niezbyt miłej konkluzji: beton mnie chyba nie lubi. Chociaż ja jego bardzo! Z trzech form udało mi się uzyskać zaledwie jedną - i doprawdy nie wiem, co jest tego powodem. Pierwsze moje próby z betonem też nie były udane - ale wydawało mi się, że znalazłam tego przyczynę. Następne projekty - doniczka i podstawa stroika - to pierwsze zakończone pełnym sukcesem próby. Myślałam, że ujarzmiłam bestię - a teraz znów klops!
Na pocieszenie została mi jedna mini doniczka wypełniona małymi, ale wdzięcznymi sukulentami. Zostawię ją sobie na pamiątkę tego (kolejnego) niepowodzenia :)
Marta
Fajny surowy klimat
OdpowiedzUsuń