czwartek, 24 listopada 2016

Domowa granola

Taka sytuacja:
Południe. Dziecko idzie spać, ogarniasz swoje cztery kąty, szykujesz jakiś obiad, choć wiesz, że reszta domowników zjedzie się dopiero za kilka godzin. Wiesz też, że jeśli teraz czegoś nie zjesz, to za chwilę wciągniesz czekoladę i pół paczki chipsów. Co robić, jak żyć?
Odpowiedź jest prosta: zjeść coś pysznego, pożywnego i zdrowego. Czy da się połączyć te cechy w jednym posiłku? Jak najbardziej! Ja to uskuteczniam od dłuższego czasu i już nie wyobrażam sobie dnia bez domowej granoli
  
domowa granola

Ja najchętniej jem jogurt naturalny typu greckiego, polany niewielką ilością miodu i obsypany płatkami. Pyyycha :) Być może (a nawet na pewno) moja wersja nie jest NAJzdrowsza, ale za to jaka pyszna - a już z pewnością to lepsza opcja niż czekolada i pół paczki chipsów ;D
Korzystałam z tego przepisu na granolę (oczywiście zmodyfikowałam go po swojemu) i widząc, jaka jest smaczna i w jakim tempie znika ze słoika, już wiedziałam, że na stałe zagości w naszym repertuarze. 



Najlepszą rekomendacją niech będą słowa mojego męża na widok (i po spróbowaniu) tego cuda:
- "Wiesz co to jest B... Man (tu padła nazwa reklamowanego jogurtu)?"
- "Coś słyszałam, a dlaczego pytasz?"
- "Bo to wygląda dokładnie tak samo, a to przecież jest dla facetów, więc...sama rozumiesz...Ty nie możesz tego jeść, musisz mi oddać Twoją miseczkę" :D
Nie oddałam. Przygotowałam drugą porcję - na zdrowie swoje i Jego. Wy też wypróbujcie - naprawdę warto!


Marta

poniedziałek, 21 listopada 2016

Szybka metamorfoza złotych lampek

Ciągnie mnie do lampek, światełek i świeczek - to już wiecie. Nie mogę przejść obojętnie obok stoiska z artykułami oświetleniowymi. Choć cierpimy na niedostatek miejsca, ja wciąż obmyślam, gdzie by tu umieścić kolejną lampę :) 


Przedświąteczny czas to zaś mój najgorszy wróg: wszędzie czają się nastrojowe lampiony, lampki i lampeczki. Nawet dyskonty spożywcze prześcigają się w ofertach asortymentu świątecznego. I ja - biedna ofiara konsumpcjonizmu - dałam się w tamtym roku wciągnąć w te niecne gierki. Skusiłam się na sznur lampek LED. Cena: zacna, bo aż 10 zł., ale powalającą urodą to moje znalezisko nie grzeszyło. Miało aspirować do miana drogocennego złota, ale przypominało raczej tombak. To, co mnie przekonało, to cena i kształt - no i sam fakt, że to źródło światła :) W tamtym roku jakoś przetrzymałam to ich udawanie złota, ale w tym roku postanowiłam się z nimi rozprawić. W ruch poszedł... biały lakier do paznokci :) Dlaczego lakier? Bo akurat BYŁ. A wszystko inne musiałabym jechać kupić :) Skończyło się na dwóch warstwach, ale muszę być szczera, że złoty kolor nie został do końca zakryty - takie delikatne prześwity jednak mi nie przeszkadzają - wprost przeciwnie, dodają moim lampkom tylko uroku. 


Zakładałam, że lampki po pomalowaniu wrócą z powrotem do szuflady i jeszcze chwilę poczekają na święta, ale tak się złożyło, że akurat przywlokłam (znowu) do domu modrzewiową gałązkę i wystarczył impuls, by w mgnieniu oka światełka oplotły gałąź, która tym samym stała się naszą pierwszą świąteczną dekoracją. Choć zawsze bronię się rękami i nogami przed zbyt wczesnym dekorowaniem domu na święta, to w tym roku mam tyle pomysłów, że mam obawy, że na wszystko nie starczy mi czasu - czy tylko ja tak mam? :)

Marta

czwartek, 17 listopada 2016

Corokia za mniej niż 10 złotych - to możliwe!

Corokia. 

Nie, żebym o niej marzyła, wzdychała do niej czy spać przez nią nie mogła. Aż tak to nie. ALE: bardzo mi się podobała. Taka skromna, wątła i rachityczna - trochę, jak ja :) To, że nie spędzała mi snu z powiek nie znaczyło jednak, że nie miałam jej na mojej liście "do kupienia". Wiedziałam, że kiedyś ją będę miała: będąc w kwiaciarniach przy okazji rozglądałam się szukając jej wzrokiem, od czasu do czasu wrzucałam też na OLX hasło "Corokia". I owszem, wyniki były, cena też była zachęcająca, ale zawsze odpowiadałam sobie szczerze na pytanie "Czy na pewno?". I zawsze odpowiedź brzmiała NIE - aż do dziś. 


Będąc w zaprzyjaźnionej Pracowni Florystycznej w pierwszym momencie nawet nie zwróciłam na nią uwagi - pochłonięta rozmową z przesympatycznym właścicielem. Dopiero zbierając się do wyjścia zauważyłam, co to za cudo stoi na ladzie. Własnym oczom nie wierzyłam, bo to widok bardzo rzadko spotykany w Polsce. Pełna sceptycyzmu zapytałam o cenę i usłyszałam:
- "Nie uwierzysz. Całe 9.30zł"
No nie uwierzyłam, a moja mina pełna powątpiewania musiała być bezcenna. Okazało się, że cena jest jak najbardziej prawdziwa i w tej chwili nawet nie musiałam sobie odpowiadać na pytanie "Czy na pewno?". Dziś kierowałam się głosem serca i zasadą mówiącą o tym, że niewykorzystane okazje się mszczą. Druga taka szansa może się długo nie powtórzyć. 


Całkiem nieoczekiwanie mam więc i ja moją corokię. 
A Wy? Znacie? Lubicie? Czy może uważacie, że za dużo jej już na blogach? :)

Marta

środa, 16 listopada 2016

Serce z betonu DIY

Dopadła mnie: jesienne niemoc. Nie mogę się wziąć w garść, żeby chociaż rozpocząć pracę nad projektami, które chodzą mi po głowie już od długiego czasu. Jakoś tak przyjemniej zaszyć się pod kocem z dobrą książką niż ganiać po domu w poszukiwaniu niezbędnych materiałów. Duże znaczenie ma również to, że wraz z zapadnięciem zmroku w moim ulubionym kąciku nastają egipskie ciemności. Nie sprzyja to pracy ani z szydełkiem, ani z drutami, ani tym bardziej z igłą i nitką. No i klops: zamiast powoli rozpocząć przygotowywanie się do świąt, ja się bezczelnie obijam... :)


Gdybyście Wy jednak mieli więcej zapału i motywacji do pracy niż ja, to pokażę Wam jak zrobić serce z betonu. Wykonanie jest stosunkowo proste, ale wymaga dokładności i precyzji.

Niezbędne materiały: 
- gruby karton
- nożyk do tapet, nożyczki
- dobra taśma - najlepiej srebrna
- pistolet z klejem na gorąco
- beton (dla niewtajemniczonych: cement, piasek, woda w proporcji 1:3:ile potrzeba do uzyskania odpowiadającej Wam konsystencji)
- coś do nakładania betonu do formy - u mnie była to stara łyżeczka

1. Na grubym kartonie rysujemy interesujący nas kształt: im prostszy, tym lepszy, bo łatwiej nam będzie uzupełnić później formę betonem.


2. Z innego arkusza mocnego, grubego kartonu wycinamy paski. Moje miały szerokość 6cm, z czego 4 cm były przeznaczone na bok formy, a fragment 2-centymetrowy ponacinałam, dzięki czemu mogłam go formować. Opis jest dość zawiły, ale chodzi o to:


3. Następnie zaczęłam przyklejać paski do narysowanego w punkcie 1. kształtu. Okazało się, że jedynym możliwym sposobem jest przyklejenie ich klejem na gorąco.


4. Powstałą formę wykleiłam szczelnie srebrną taśmą, aby beton jej nie rozmoczył. Dodatkowo przygotowałam również element złożony z 4 warstw kartonu, który przed zalaniem betonem umieściłam w formie, by ostatecznie uzyskać wgłębienie, w które wkleiłam później gąbkę florystyczną (ostatnie zdjęcie). Zdjęcie z procesu wypełniania formy - niestety - gdzieś zaginęło

5. Nie mieszałam betonu sama. Tak się złożyło, że akurat odbywał się u nas mały remont i mogłam przy okazji trochę uszczknąć, nie brudząc sobie przy tym rączek :)


6. Mój beton wysychał powoli, w stosunkowo niskiej temperaturze (ok. 15 stopni Celsjusza). Po kilku dniach mąż zdjął papierową formę i okazało się, że efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania :)


Miałam już bazę, na której mogłam dalej tworzyć. Serce z betonu było wykorzystane jako podstawa stroika na Wszystkich Świętych, jednak z powodzeniem sprawdzi się również jako dekoracja "codzienna" lub... bożonarodzeniowa. Pięknie by się prezentowało z kompozycją zimozielonych gałązek i bombek. I co najważniejsze: nie nadszarpnęłoby domowego budżetu, który i tak czekają ciężkie chwile przed świętami. 

A Wy? Myślicie już o świątecznych dekoracjach? Czy to jeszcze nie ten czas? Trzymajcie się ciepło 

Marta

czwartek, 10 listopada 2016

Domowa przyprawa do zup, sosów i czego tam jeszcze chcecie :)

Rok temu chodziła mi po głowie domowa kostka rosołowa. Pomysł zrealizowałam, byłam usatysfakcjonowana, ale to wciąż nie było do końca TO. U schyłku lata nadeszła w końcu chwila, gdy dojrzałam do zrobienia domowej przyprawy z suszonych warzyw i ziół. Była w moim odczuciu bardziej pracochłonna, ale nie żałuję tego czasu i wysiłku, bo teraz bardzo ułatwia mi gotowanie. Wydobywa i podkręca smak potraw, a świadomość, że to produkt domowy i w 100% eko, (wszystkie warzywa i zioła pochodziły z przydomowego ogródka) - jest dla mnie bezcenna.


Korzystałam z przepisu zamieszczonego na ChiliBite.pl:

Składniki:
- 1,5 kilograma marchwi
- 300g pietruszki
- 400g selera
- 1 spory por (jasna część)
- 200g pasternaku (nie miałam, nie dałam)
- 10g suszonych borowików (jak wyżej)
- spory pęczek świeżego lubczyku
- spory pęczek natki pietruszki
- łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
- kilka ziaren ziela angielskiego
- 3-4 łyżeczki gruboziarnistej soli morskiej
- 3-4 łyżeczki kurkumy

Warzywa korzeniowe umyj, obierz i potnij na drobne paseczki - ja używam do tego skrobaczki do warzyw. Pora rozetnij wzdłuż, umyj i potnij wzdłuż na cienkie paski. Natkę i lubczyk umyj, osusz i oderwij listki z łodyg.
Świeże zioła i warzywa susz na suszarce do warzyw w temperaturze 70°C, aż staną się zupełnie suche i sztywne (u mnie trwało to ok 8 godzin)*. Przełóż je do malaksera lub blendera razem z suszonymi borowikami, zielem angielskim, pieprzem i solą morską. Zmiksuj całość dokładnie, ale tak, by nie powstał pył, a raczej drobniutko posiekane warzywa. Dodaj kurkumę, wymieszaj i przełóż do pięknego szklanego słoja. 

* Warzywa możesz też suszyć w uchylonym piekarniku na blachach wyłożonych papierem do pieczenia.


Naprawdę, z całego serca polecam ten przepis. Nie ma nic ważniejszego i cenniejszego w życiu niż zdrowie. Moim zdanie zdrowie zaczyna się w naszych brzuchach, a tylko własnych wyrobów możemy być w 100% pewni. Żadna sklepowa etykieta "eko" czy "bio" nie daje nam gwarancji, że produkt jest faktycznie wartościowy i korzystny dla naszego zdrowia. Warto poświęcić chwilę, by zrobić coś dla siebie i swoich bliskich - nawet, gdyby to miała być tylko przyprawa do zupy :)

Pozdrawiam Was ciepło
Marta

wtorek, 8 listopada 2016

Recyclingowe kule z mchu DIY

 Nie jest to nic odkrywczego i Ameryki tym nie odkryłam, ale wiecie doskonale, że lubię robić coś z niczego, a te właśnie kule idealnie pasują do mojej ideologii :) 


Pokazywałam Wam już kule z papieru, teraz przyszła pora na kule z mchu. Do ich zrobienia nie potrzeba wiele, wystarczy:

- papier (ja zazwyczaj wykorzystuję stare gazetki reklamowe - nie dość, że i tak bym je wyrzuciła, to jeszcze świetnie się do tego nadają, bo są miękkie i papier dobrze poddaje się formowaniu)
- taśma
- klej na gorąco
- mech
- coś, czym będziecie dociskać mech do kulki (chodzi o to, by uniknąć poparzenia gorącym klejem); w moim przypadku były to metalowe nożyczki

1. Gnieciecie papier i formujecie z niego zgrabną kulkę. Wielkość uzależniona jest od Waszego widzimisię i tego, ile macie mchu :)


2. Powstałą kulkę ciasno owijacie taśmą, ostatecznie nadając jej przy pomocy tej taśmy pożądany kształt.


3. Kawałek po kawałku smarujecie klejem i przyklejacie mech.


4. Gotowe - recyklingowe kule z mchu, na które wydaliście dosłownie grosze :)


Ja swoje kule zrobiłam z myślą o dekoracjach na Wszystkich Świętych, ale z powodzeniem możecie je wykorzystać np. podczas zbliżających się wielkimi krokami świąt Bożego Narodzenia.

Wyobraźcie sobie: macie piękną drewnianą tacę, a na niej naturalne kule z mchu. Nie jedna. Nie dwie. Duużo. Wśród nich wmieszane cudowne, błyszczące bombki. Pomiędzy nimi wetknięte świece, których płomienie pięknie migoczą i odbijają się od powierzchni bombek... 
Widzicie to? :)


Do świąt jeszcze trochę czasu, ziemi nie zakrył jeszcze śnieg, więc to ostatni moment, by zaopatrzyć się w mech. A może macie jakiś inny, sprawdzony już pomysł na dekoracje z użyciem takich kul? Podzielcie się :)

Marta

czwartek, 3 listopada 2016

Jak (zbyt poważnie i mało dziecięco) udekorować tort dla dziecka

Uff, teraz mogę odetchnąć. Wszystkich Świętych za nami, urodziny wyprawione i wreszcie mam chwilę, by zatopić się we wspomnieniach. 2 lata temu odmieniło się nasze życie. 2 lata - niby tak dawno, a jednak tak niedawno. 2 lata - tyle lat ma nasze największe SZCZĘŚCIE. Wiadomo - bywają chwile lepsze i gorsze, ale to już jest wpisane w rodzicielski los. Ja jednak nie oddałabym żadnej z nich, każda z nich tworzy obraz tego, jak bardzo zmienił się nasz świat, odkąd pojawił się F.
Przybyło obowiązków, ale przybyło też radości. Jakżebym mogła więc w dniu urodzin, na które On z takim napięciem czekał - nie wyprawić mu choćby skromnego przyjęcia? Patrząc na radość naszego dziecka, na te błyszczące oczy i śmiejącą się buzię, wiem, że było warto.


W roli skromnego urodzinowego tortu wystąpiło niezastąpione szwedzkie ciasto waniliowe, które udekorowałam kremem mascarpone, wieńcząc "dzieło" kwiatem hortensji, girlandą, świeczkami i - co najważniejsze - borówkami. Ktoś mógłby mi zarzucić, że dekoracja jest zbyt poważna i nieadekwatna do wieku dziecka. Ja odpowiedziałabym tylko, że żadna lukrowa postać tudzież bajkowa figurka nie sprawiłaby mojemu synowi takiej radości, jak borówki. Borówki wielbi miłością niezmierną i bezgraniczną. Borówki wręcz kocha. Przez borówki to ja kiedyś z torbami pójdę, zważywszy na ich aktualną cenę... :P Ciasto upstrzone borówkami było strzałem w dziesiątkę! Spełniłam więc jego wymagania smakowe (choć prościej byłoby mu dać borówki prosto z pudełka, bo i tak je z ciasta powybierał :D), a swoje estetyczne.



Nasze dziecko... Nasz dwulatek...
Codziennie dziękuję Bogu za ten dar i codziennie staram się doceniać jego obecność przy nas. Nie każdemu jest to pisane. 

Synku, dziękuję, że jesteś.

Marta