Po raz pierwszy moją uwagę na druciane koszyki zwróciła
Agnieszka. Od tego czasu zaczęłam się rozglądać za podobnym.
Pewnego razu i do mnie uśmiechnęło się szczęście: w moich czterech ścianach w krótkim czasie zagościły aż dwa kosze!
Pierwszy ze zdobytych koszyków to ten mniejszy. Wiąże się z
nim zresztą pewna historia. Było to jeszcze w czasach, gdy mój mąż był moim
narzeczonym. W czasie jednej z wizyt u niego przechadzałam się po ogrodzie i
zauważyłam w altance sąsiada (de facto nieużywanej i służącej raczej jako skład
rzeczy wszelkich) druciany koszyk. Oczka mi się zaświeciły i pojawiła się w
nich niema prośba skierowana do narzeczonego: „może mógłbyś kochanie porozmawiać
z Panem Stefanem i zapytać, czy nie chce się go pozbyć?”. Po kilku dniach drogą
telefoniczną nadeszła do mnie wiadomość od P. Odpowiedź Pana Stefana nie była
kategoryczna, ale asertywnie odmowna i uzasadniona tym, że ten koszyk kojarzy
mu się z dzieciństwem i rodzicami, bo pamięta mamę, która do tego koszyka
zbierała ziemniaki na polu. Rozumiałam jego decyzję, ale mimo to było mi żal,
że taka okazja przeszła mi koło nosa.
Po kilku dniach pojechałam z mamą do babci. Przy herbatce
zaczęłam opowiadać im historię koszyka, gdy nagle mama mi przerwała i
skierowała pytanie do babci: „a czy my też przypadkiem nie mieliśmy drucianego
koszyka, który służył u nas do przechowywania owoców?”. Babcia po chwili
zastanowienia przytaknęła jej i nie namyślając się wiele wysłała dziadka na
poszukiwania. I rzeczywiście, po 10 minutach dziadek wrócił z powrotem, niosąc
przed sobą piękny (w moich oczach, oczywiście), stary koszyk druciany,
nadgryziony zębem czasu. Babcia widząc go, stwierdziła, że ona mi go dać nie
może. Lekko spanikowałam słysząc takie słowa, a babcia na to: „on jest taki
stary, brudny i uszkodzony, przecież to wstyd, żebym ja ci coś takiego dała J”. Przekonanie babci,
że to żaden wstyd zajęło mi trochę czasu.
Oczyszczenie kosza trwało dosłownie
chwilę, a to, że kosz jest stary i krzywy moim zdaniem tylko dodaje mu uroku i
przypomina o jego pochodzeniu. Wróciłam więc do domu jako dumna i
przeszczęśliwa posiadaczka drucianego kosza, a zaledwie kilka dni później
zadzwonił do mnie mój P. i zapytał zagadkowo: „zgadnij, co mam…?”. Oczywiście
nie wiedziałam. A ona na to: „przyszedł dzisiaj do mnie Pan Stefan…” i
przyniósł… swój kosz, mówiąc: „Jednak zmieniłem zdanie. Daj go Marcie. Gdy mnie
zabraknie, dla nikogo nie będzie stanowił większej wartości i pewnie zostanie wyrzucony.
U Marty – jestem tego pewny – będzie w dobrych rękach”.
Tym samym w krótkim
czasie zostałam właścicielką dwóch drucianych koszy, z których każdy ma swoją
historię. Dziś w większym koszu trzymam koce, a w mniejszym włóczki, aby mieć
je pod ręką, gdy nagle przyjdzie mi ochota, by chwycić za szydełko. Każdy ma
więc swoją funkcję, która w każdej chwili może się zmienić w zależności od
potrzeb. Na koniec wniosek: jeśli czegoś naprawdę chcesz, to w końcu się to spełni, trzeba tylko mocno w to wierzyć :-)
Owocnych poszukiwań wymarzonych przedmiotów
Marta
Niesamowita historia!!! I Piękne kosze i nikt nie będzie maił takich jak ty ze świetną historią. Pozdrowienia dla pana Stefana :)
OdpowiedzUsuń