poniedziałek, 14 grudnia 2020

Metamorfoza lampy stołowej

Dawno mnie tu nie było.

Nie bez powodu. Wciągnęło mnie prawdziwe życie, które nie wymaga ode mnie wirtualnej poprawności. Tam nikomu nie muszę tłumaczyć, dlaczego moje wnętrzarskie wybory są takie, a nie inne. Tam nikt mi nie wbija szpil pod płaszczykiem dobrych rad. Tam nikt mnie nie ocenia po pozorach. Coraz bardziej skłaniam się ku postawie, że dom jest moją twierdzą, moją ostoją i sama nie wiem już, czy w dalszym ciągu będę chciała otwierać go dla osób postronnych. To pewnie też trochę moja odroczona reakcja na TEN wpis. 



Przez cały czas trwałam w przekonaniu, że urządzanie nowego lokum pozwoli mi rozwinąć blogowe skrzydła – wszak to byłaby skarbnica pomysłów na nowe blogowe wpisy! Dziś jednak sama nie wiem, czy naprawdę jeszcze tego chcę i coraz bardziej zastanawiam się, czy nie zakończyć już tego rozdziału mojego życia. Czarę goryczy przelał fakt zmian w obrębie bloggera, który znacznie utrudniają mi edycję postów tak, by efekt finalny zadowalał mnie od strony estetycznej. Może z czasem zostanie to udoskonalone, ale ja już zdążyłam się zniechęcić.

I choć dziś publikuję kolejny wpis, to mocno zastanawiam się, czy nie będzie on jednym z ostatnich. Ot, życie!

Wracając jednak do meritum, tematem dzisiejszego posta będzie metamorfoza kolejnej lampy stołowej. Pamiętacie? Pierwszą pokazywałam Wam TUTAJ – i ta nasza pierwsza lampa wciąż jest z nami. Lampa z dzisiejszego wpisu trafiła w moje ręce za darmo dzięki facebookowej grupie. Wizualnie jej klosz mi w ogóle nie odpowiadał, natomiast ujął mnie kształt drewnianej podstawy. I choć w pierwszym odruchu miałam nawet cichy plan, by przerobić ją na wysoką lampę stojącą, to jednak finalnie pozostała lampą stołową, którą poddałam jedynie niewielkiemu liftingowi.



Pierwszym krokiem metamorfozy było dokładne oczyszczenie jej z warstwy brudu. Następnie farbą o jasnoszarym odcieniu oraz pozłotą o odcieniu perłowym pomalowałam wnętrze abażuru – celowo użyłam do tego pędzla, bo chciałam, by widoczne były wyraźne smugi. Następnie wierzch abażuru obłożyłam zieloną tkaniną pozyskaną...ze starej sukienki. Przyznam, że abażur nie był w idealnym stanie, ale ukrycie go pod warstwą tkaniny i pomalowanie pozłotą pozwoliło ukryć jego mankamenty.

Ci z Was, którzy nie lubią lub nie mają czasu ani ochoty na zabawy w metamorfozy, pozostaje zakup nowej lampy. Świetne egzemplarze znalazłam w sklepie furnigo.pl. I jeśli mam być całkowicie szczera, to tak wiele z proponowanych tam lamp trafia w mój gust, że miałabym prawdziwy problem z wyborem tej jednej jedynej.



Tymczasem nasza stara/nowa lampa, jest kolejnym świet(l)nym nabytkiem, który z pewnością znajdzie honorowe miejsce w naszym starym/nowym domu. Już nie mogę się tego doczekać!

Czy będzie Wam dane to zobaczyć? Jeszcze nie wiem. Tak więc, być może, do napisania…


Marta


1 komentarz:

  1. Nie przejmuj się krytyką - to wiem, że łatwo powiedzieć. Zwłaszcza komuś, kto nawet nie dzieli się swoim wnętrzem (w sensie architektonicznym) w internecie. :D Ten abażur jest przecudny i w ogóle cieszę się, że trafiłam na Twój blog szukając inspiracji na mój biedny żyrandol (właśnie marzy mi się coś miękkiego w buduarowym stylu <3).

    OdpowiedzUsuń