poniedziałek, 10 czerwca 2019

DOMOWE POTYCZKI #7: i co z tym domem?

Fajnie jest, gdy życie toczy się swoim ustalonym, codziennym rytmem. Uwielbiam tę rutynę, czy też zwyczajną nudę - jak powiedzieliby niektórzy. Każda odmiana to dla mnie spore obciążenie emocjonalne, bo  - umówmy się - zmiany te zazwyczaj są niespodziewane i raczej niekorzystne. Statystycznie rzecz biorąc, zdecydowanie rzadziej zdarzają mi się pozytywne niespodzianki. Najgorzej, gdy takie kłody pod nogi los rzuca codziennie - jak to u nas ostatnio się zdarza. Natłok, nawał, nadmiar - to wszystko określenia naszej ostatniej złej passy. Nie mówię, że absolutnie wszystko się sypie. Jeśli jednak połączyć troski życia prywatnego i zawodowego, to wychodzi nam niezły ambaras.



I gdy po całym takim zabieganym dniu, obfitującym w ciągłe zmartwienia, siadam wieczorem na kanapie, zatapiam się w myślach i snuję przypuszczenia, czy to już apogeum burzy, czy też może będzie jeszcze gorzej? Człowiek jest w stanie wytrzymać wiele, ale co za dużo, to i świnia...no, wiecie.

Wiem, że pozytywne myślenie powinno być w tej sytuacji lekiem na całe zło, ale już nie  jestem w stanie wykrzesać z siebie nawet odrobiny optymizmu. Nie umiem. Moje pokłady dobrej energii wyczerpały się: wraz z każdą negatywną historią, która miała miejsce w tym krótkim czasie, czułam, jak ubywa mi wiary w lepsze jutro. Mimo, że doceniam dobre rzeczy, które przecież mnie również otaczają, to jednak te negatywne po prostu mnie przytłoczyły. Widzę to, co dobre, ale jednocześnie nie potrafię dostrzec światełka w tunelu ani końca tej burzy. Trzymam się jednak kurczowo myśli, że każda burza przecież kiedyś się kończy i może w końcu dla nas też wyjdzie słońce?



Najgorsze jest to, że zaczyna brakować mi sił do walki - bo co z tego, że walczę, skoro życie wciąż podcina mi skrzydła. Po każdym upadku wstaję, poprawiam przysłowiową koronę i ciągnę ten swój majdan dalej, ale mam wrażenie, że jestem w jakichś cholernych okopach i przede mną są same dołki i wykopy - i że nie sposób ich obejść.

Gdzieś ostatnio przeczytałam taką myśl, że być może wszystko to, przez co przechodzimy, ma nas przygotować do konfrontacji z naszymi marzeniami. W takim układzie ja już chyba przestanę marzyć - to będzie mniej bolesne.

Tymczasem wracam do mojej rzeczywistości budowlano - remontowej, w której dzieje się, oj dzieje. Cieszy mnie to i jednocześnie przeraża, bo nieuchronnie zbliża nas do życiowej rewolucji. Co w tej sytuacji dobre: będę miała dla Was mnóstwo wpisów ze Starym Domem w tle - już nie mogę się doczekać. W międzyczasie staram się odgruzować pomieszczenia, wyprzedając wszystko, co się da. Wciąż przyjeżdżające i odjeżdżające samochody to więc stały widok dla naszych przyszłych sąsiadów :)



Niestety - gdy ja odgruzowuję pomieszczenia, mój wspaniały mąż je znów zapełnia. Życie pisze różne scenariusze - i traf chciał, że staliśmy się chwilowymi właścicielami mebli do salonu, którym musimy znaleźć nowy dom. Kto wie, czy nie pokusiłabym się o pozostawienie ich dla nas, do naszego Starego Domu, ale obawiam się, że nie przeżyłyby okresu remontu. Tymczasem są to meble doskonałej jakości i po prostu żal, gdyby miały się uszkodzić. Z tego miejsca apeluję więc do wszystkich, którzy w najbliższym czasie zamierzają się urządzać lub remontują salon, by mieli na uwadze, że u nas na nowego właściciela czekają fantastyczne dębowe meble, unikatowe i doskonałej jakości (zapakowane i zabezpieczone, stąd brak ładnych zdjęć - zresztą zdjęcia i tak nie oddałyby prawdziwej urody tych mebli 😉). Meble są do obejrzenia w Mechnicach koło Opola, a wszystkie szczegóły podane są w najnowszym poście firmy SOLEDO na fb (https://www.facebook.com/meblesoledo/). Szczegóły pod numerem telefonu: 505 473 528. Szczerze polecam!


Tymczasem znikam znów, zatopić się w swoich myślach i szukać wewnętrznego spokoju. Do napisania!


Marta

2 komentarze:

  1. Nic tylko brać się do roboty :D Własny dom to marzenie wielu osób, trzeba więc odpowiednio o swój dbac

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy ma takie momenty, że wydaje się, że już nie da rady, że nie znajdzie siły, że nie wykrzesa z siebie już więcej optymizmu. Ale grunt to się nie poddawać negatywnym myślom, nie załamywać. Głęboko wierzę w to, że zawsze po burzy wychodzi słońce, a jeśli trzeba na nie trochę dłużej poczekać, to tym jaśniej i mocniej potem będzie dla Was świecić :) Trzymaj się i nie poddawaj! #everythinghappensforareason

    OdpowiedzUsuń