poniedziałek, 11 marca 2019

Co u nas?

W wielu sferach mojego własnego, prywatnego życia osiadłam na laurach: odpuściłam wszelkie projekty DIY, przestałam poszukiwać inspiracji zarówno wnętrzarskich, jak i kulinarnych, zaniedbałam też fotografię i czytanie książek, które przecież tak lubię - ale to wszystko nic. Wszak całą swoją energię skierowałam teraz na co innego, a wszystko to w szczytnym, wspólnym rodzinnym celu. Trochę mi żal, bo naprawdę to lubię - ale i na to wróci kiedyś pora.


Teraz jest nasz czas - czas walki o naszą przyszłość, więc mimo wszelkich przeciwności losu, nie poddajemy się i walczymy zaciekle, mimo kłód rzucanych pod nogi przez los (albo złych wróżb rzucanych przez tych mniej życzliwych... kto wie...).

Najgorzej, gdy już wydaje Ci się, że zaczynasz ogarniać życie - wtedy zawsze, bezwarunkowo musi się coś posypać. Aktualnie żyję więc w zgodzie z sentencją "dobrze, jak nie za dobrze" - to gwarancja, że mi się przypadkiem od dobrobytu w głowie nie poprzewraca :) Cieszę się z drobnostek i tych większych osiągnięć - a do takich z pewnością należą cztery tygodnie przedszkolnej przygody bez przerwy na chorobę :) I choćby młodzież teraz poległa (zgodnie z zasadą "jak pochwalisz, to się zepsuje") - to tych czterech tygodni już nam nikt nie odbierze :) Po 5 miesiącach ciągłych infekcji uznaję to za niebywały sukces i poważny krok naprzód w przedszkolnej karierze :)


Ostatnie tygodnie zaowocowały jednak również dużo poważniejszym odkryciem: po wielu miesiącach drogi przez mękę i występowaniem takich, a nie innych objawów u F., okazało się, że powodem naszych problemów jest... alergia na kota. Tego nikt z nas się nie spodziewał, ale jednocześnie diagnoza uzmysłowiła nam, że chyba czekają nas bardziej radykalne kroki w kierunku zamieszkania w naszym Starym Domu. Doraźnie więc wyciszamy objawy, ale wiemy, że to tylko rozwiązanie tymczasowe.


W międzyczasie staramy się normalnie funkcjonować, mierzymy się - jak każdy - z mniejszymi i większymi problemami dnia codziennego, staramy się ogarniać życie i codziennie poznajemy nowe stopnie rodzicielskiego wtajemniczenia. Te owocują wieloma rozmowami na szczeblu rodzice - syn, a wszystkie one mają na celu utemperowanie jego specyficznego charakteru. Walka jest nierówna, bo nasz pierworodny to najbardziej wyszczekana istota, jaką było mi dane do tej pory poznać. Po głębszej analizie przypadku dochodzę jednak do wniosku, że politykami powinni zostawać czterolatkowie: to taki wiek, gdy na poczekaniu znajduje się rozwiązanie na każde pytanie i problem tego świata. BTW, przeszkodą nie do przeskoczenia jest w tym wieku tylko bałagan, który sami zrobili :)

Siedzimy więc sobie ostatnio, trwa przyjemny niedzielny wieczór, a w pamięci mamy nieznośne zachowanie Młodego przez cały dzień. Tłumaczymy spokojnie i mniej spokojnie - bez rezultatu. W końcu więc, doprowadzona do ostateczności, mówię do niego:
- "Filip, życie to nie są same przyjemności: że się jest szczęśliwym i wszystko jest pięknie i ładnie, leżymy na łące i wąchamy kwiatki..."
Na co mój mąż, który do tej pory nie zabierał głosu:
- "Czasem trzeba powąchać gówienka" :D
Kurtyna.

Życzę Wam więc, byście jednak wąchali te kwiatki. Sobie zresztą też :)

Do napisania
Marta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz