środa, 4 lipca 2018

DOMOWE POTYCZKI #5: uwaga, dziecko na budowie!

Znalazłam dzisiaj tekst, który napisałam w sierpniu 2017 roku - czyli prawie rok temu. Sama nie wiem, dlaczego go wtedy nie opublikowałam. Pewnie dlatego, że nie był skończony, a w kolejce czekały inne - bardziej "chwytliwe" i ciekawsze z punktu widzenia czytelnika. Pewnie też dlatego, że nie miałam do niego przygotowanych zdjęć. A może również dlatego, że nie byłam w 100% przekonana, że to odpowiednia tematyka posta na bloga...?


Dziś jednak - czytając go - stwierdziłam, że stanowi dla mnie piękną pamiątkę, a pewnie za 5 czy 10 lat będę do niego wracała z prawdziwym rozrzewnieniem. Nie chcę się pozbawiać tej możliwości, bo remont "Starego Domu" to przecież część historii naszej małej rodziny. Historii, którą budujemy z mężem i synem na fundamentach starej, rodzinnej nieruchomości. I - czy tego chcemy, czy nie - wszyscy będziemy częścią historii tego domu. Postanowiłam więc dziś podzielić się z Wami moją zeszłoroczną refleksją na temat obecności dziecka na budowie - choć musicie wiedzieć, że od zeszłego roku wiele się zmieniło: mój mały syneczek to w tej chwili mały odkrywca świata. Ciekawski, wszędzie go pełno, włazi gdzie popadnie i wpada na najgłupsze (z punktu widzenia rodzica, oczywiście!) pomysły. Ciekawi go zwłaszcza to, co jest zabronione, dziecięce zabawy w piasku szybko nudzą - bo przecież fajniej jest dostać do ręki młotek i coś zdemolować :) Usilnie chce naśladować dorosłych i dąży do tego, bo go jak dorosłego traktowano ("bo przecież jestem już duży!") - choć ma dopiero 3 lata :D Nie jest z nim łatwo na budowie, oj nie! :D Dla porównania poczytajcie, jakim był ugodowym dzieckiem zaledwie rok temu...


Dziecko to równoprawny członek rodziny. Co z tego, że mniejszy i trochę mniej kumaty? :) To wciąż osoba, której temat remontu dotyczy.

Dzięki temu może czuć, że staje się integralną "częścią" tego domu.
Serce mi się kraje na myśl, że w momencie przeprowadzki wyrwiemy go z jego naturalnego środowiska, które go otaczało od urodzenia. Że babci, dziadka i wujka nie będzie już na wyciągnięcie ręki, że nie będzie mógł powiedzieć "Mamusiu, Ty idź, babcia mnie tu popilnuje".
Ale ta przeprowadzka jest nieunikniona i potrzebna. Wszyscy potrzebujemy więcej przestrzeni i z każdym rokiem będzie nam trudniej, by 3 pokolenia mieszkały w niewielkim domku jednorodzinnym.


Utarło się, że soboty to dzień, który poświęcamy na prace na "budowie". Oczywistym jest, że nie przebywam tam z dzieckiem przez cały dzień - tylko tyle, ile mogę, ale jest to czas, w którym staramy się oboje chociaż w minimalnym stopniu pomóc. Ktoś mógłby powiedzieć: "Ale jak to, z dzieckiem na budowie? I to jeszcze tak małym?"
A ja mówię: TAK. Bo nasze dziecko na budowie zachowuje się bardzo przyzwoicie, zdaje sobie sprawę z potencjalnych niebezpieczeństw i - przede wszystkim - jest pod moją stałą opieką i obserwacją. Jest to równocześnie doskonała okazja, by uczulić go, że świat nie jest zawsze piękny i kolorowy, ale z różnych stron czyhają na nas niebezpieczeństwa. Czasem przy tej okazji wymyślamy historie "Co by było, gdyby..." Najczęściej są one dość pesymistyczne, ale pobudzają myślenie przyczynowo - skutkowe.
Wspólne pobyty na budowie cementują też naszą małą rodzinę. Świadomość, że działamy dla wspólnego celu jest uskrzydlająca. F. już wie, gdzie będzie jego pokój i inne pomieszczenia w domu. Wie, co jeszcze musimy zrobić i czego brakuje. Sam dopytuje, wywołując tym samym uśmiech na twarzy: "czy kupicie mi lampę do mojego pokoju? Zieloną, bo to mój ulubiony kolor?" (ekhm...kolor to jeszcze kwestia dyskusyjna :D). To miejsce nie jest dla niego obce. Prawdopodobnie nie dociera do niego znaczenie słów "przeprowadzić się", ale myślę, że będzie to mniej bolesne doświadczenie, niż gdyby nie miał styczności z tym domem, który ma stać się naszym miejscem do życia.

Ponadto to świetne pole do nauki samodzielności:

"Mamusiu, chciałbym borówki..."
"Bardzo proszę skarbie - w torbie jest pudełeczko, a w nim borówki. Wyciągnij sobie pudełko, otwórz, usiądź tu niedaleko i zajadaj".
Więc nasz dwulatek drepcze do torby, otwiera ją, wyciąga pudełko, zjada ile chce, po czym chowa pudełko z powrotem do torby, podchodzi do mnie i mówi:
"Mamusiu, już się najadłem, schowałem borówki do torby, będę miał na później" - po czym wraca do przerwanego zajęcia.

"Filipku, pomógłbyś mi pozamiatać?"
"Tak, mamusiu" - po czym biegnie po puste wiadro i swoją łopatkę, którą traktuje jak szufelkę. Doskonale zna schemat: ja zamiatam, on wrzuca do wiadra. Nauka pomocy innym, rozwijanie dużej motoryki - a to wszystko przy tak prostej czynności jak zamiatanie :)


Ale budowa to nie tylko praca i obowiązki - to również zabawa. Własna piaskownica nigdy nie będzie taka fajna jak nieujarzmiona góra piachu, na którą można się wspinać - i którego jest duuużo! Rowerek nigdy nie będzie tak atrakcyjny, jak jeżdżenie w taczce. Zabawkowa wkrętarka nigdy nie będzie tak fajna, jak ta prawdziwa - przy pomocy której można legalnie wiercić dziury w ścianie... I choć dla kogoś to może wydawać się nieodpowiedzialne, to ja przypominam, że najwięcej wypadków zdarza się w domu, gdy jesteśmy przekonani, że nasze dziecko jest bezpieczne....


Tu urywa się moja zeszłoroczna opowieść. Pewnie brak weny lub jakieś nurtujące zajęcia oderwały mnie od tego tekstu i coś sprawiło, że już do niego nie wróciłam. A chyba byłoby szkoda takich wspomnień, prawda? :) Zwłaszcza tych okraszonych zdjęciami. 


Dzięki nim widzę, jak bardzo zmieniło się nasze dziecko w ciągu tego roku - i jak bardzo zmienił się nasz plac budowy. Ale oczywiście nas - rodziców te zmiany absolutnie nie dotyczą - my zawsze jesteśmy piękni i młodzi... no i czasem leciutko oprószeni remontowym pyłem... - no bo to srebro na głowie to przecież nie może być siwizna... :D


Z remontowymi pozdrowieniami
Marta

4 komentarze:

  1. Piękny, bardzo sympatyczny wpis :)
    I ta siwizna... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! A siwizna...udaję, że jej nie widzę :D

      Usuń
  2. Bardzo dobrze, że jednak dodałaś ten wpis. Blog to też taka forma pamiętnika. Podoba mi się to podejście, że dziecko to przecież taki mały człowiek i nie ma co go trzymać pod kloszem, a trzeba uczyć co wolno czego nie, co jest bezpieczne, a czego lepiej nie robić. A ile przy tym można się nauczyć! Dom zapowiada się ciekawie. To są zdjęcia z zeszłego roku? Jestem tu nowa, muszę poszperać i dowiedzieć się jak teraz wygląda:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Właśnie do tego samego wniosku doszłam: że to jednak piękna pamiątka, której nie chcę się pozbawiać :) Jeśli chodzi o zdjęcia, to te, które są "wewnątrz" zeszłorocznego wpisu (tam, gdzie mój synek ma jasne ubranka i gdzie wiatrołap nie jest jeszcze skończony) są z tamtego roku, natomiast pozostałe - są sprzed kilku dni. Dziękuję Ci bardzo za komentarz - rozgość się i czuj się jak u siebie w domu :)

      Usuń