Dziecko to równoprawny członek rodziny. Co z tego, że mniejszy i trochę mniej kumaty? :) To wciąż osoba, której temat remontu dotyczy.
Dzięki temu może czuć, że staje się integralną "częścią" tego domu.
Serce mi się kraje na myśl, że w momencie przeprowadzki wyrwiemy go z jego naturalnego środowiska, które go otaczało od urodzenia. Że babci, dziadka i wujka nie będzie już na wyciągnięcie ręki, że nie będzie mógł powiedzieć "Mamusiu, Ty idź, babcia mnie tu popilnuje".
Ale ta przeprowadzka jest nieunikniona i potrzebna. Wszyscy potrzebujemy więcej przestrzeni i z każdym rokiem będzie nam trudniej, by 3 pokolenia mieszkały w niewielkim domku jednorodzinnym.
A ja mówię: TAK. Bo nasze dziecko na budowie zachowuje się bardzo przyzwoicie, zdaje sobie sprawę z potencjalnych niebezpieczeństw i - przede wszystkim - jest pod moją stałą opieką i obserwacją. Jest to równocześnie doskonała okazja, by uczulić go, że świat nie jest zawsze piękny i kolorowy, ale z różnych stron czyhają na nas niebezpieczeństwa. Czasem przy tej okazji wymyślamy historie "Co by było, gdyby..." Najczęściej są one dość pesymistyczne, ale pobudzają myślenie przyczynowo - skutkowe.
Wspólne pobyty na budowie cementują też naszą małą rodzinę. Świadomość, że działamy dla wspólnego celu jest uskrzydlająca. F. już wie, gdzie będzie jego pokój i inne pomieszczenia w domu. Wie, co jeszcze musimy zrobić i czego brakuje. Sam dopytuje, wywołując tym samym uśmiech na twarzy: "czy kupicie mi lampę do mojego pokoju? Zieloną, bo to mój ulubiony kolor?" (ekhm...kolor to jeszcze kwestia dyskusyjna :D). To miejsce nie jest dla niego obce. Prawdopodobnie nie dociera do niego znaczenie słów "przeprowadzić się", ale myślę, że będzie to mniej bolesne doświadczenie, niż gdyby nie miał styczności z tym domem, który ma stać się naszym miejscem do życia.
Ponadto to świetne pole do nauki samodzielności:
"Mamusiu, chciałbym borówki..."
"Bardzo proszę skarbie - w torbie jest pudełeczko, a w nim borówki. Wyciągnij sobie pudełko, otwórz, usiądź tu niedaleko i zajadaj".
Więc nasz dwulatek drepcze do torby, otwiera ją, wyciąga pudełko, zjada ile chce, po czym chowa pudełko z powrotem do torby, podchodzi do mnie i mówi:
"Mamusiu, już się najadłem, schowałem borówki do torby, będę miał na później" - po czym wraca do przerwanego zajęcia.
"Filipku, pomógłbyś mi pozamiatać?"
"Tak, mamusiu" - po czym biegnie po puste wiadro i swoją łopatkę, którą traktuje jak szufelkę. Doskonale zna schemat: ja zamiatam, on wrzuca do wiadra. Nauka pomocy innym, rozwijanie dużej motoryki - a to wszystko przy tak prostej czynności jak zamiatanie :)
Tu urywa się moja zeszłoroczna opowieść. Pewnie brak weny lub jakieś nurtujące zajęcia oderwały mnie od tego tekstu i coś sprawiło, że już do niego nie wróciłam. A chyba byłoby szkoda takich wspomnień, prawda? :) Zwłaszcza tych okraszonych zdjęciami.
Z remontowymi pozdrowieniami
Marta
Piękny, bardzo sympatyczny wpis :)
OdpowiedzUsuńI ta siwizna... ;)
Dziękuję! A siwizna...udaję, że jej nie widzę :D
UsuńBardzo dobrze, że jednak dodałaś ten wpis. Blog to też taka forma pamiętnika. Podoba mi się to podejście, że dziecko to przecież taki mały człowiek i nie ma co go trzymać pod kloszem, a trzeba uczyć co wolno czego nie, co jest bezpieczne, a czego lepiej nie robić. A ile przy tym można się nauczyć! Dom zapowiada się ciekawie. To są zdjęcia z zeszłego roku? Jestem tu nowa, muszę poszperać i dowiedzieć się jak teraz wygląda:)
OdpowiedzUsuńWitaj! Właśnie do tego samego wniosku doszłam: że to jednak piękna pamiątka, której nie chcę się pozbawiać :) Jeśli chodzi o zdjęcia, to te, które są "wewnątrz" zeszłorocznego wpisu (tam, gdzie mój synek ma jasne ubranka i gdzie wiatrołap nie jest jeszcze skończony) są z tamtego roku, natomiast pozostałe - są sprzed kilku dni. Dziękuję Ci bardzo za komentarz - rozgość się i czuj się jak u siebie w domu :)
Usuń