A koty...to koty: chadzają własnymi ścieżkami, znikają niejednokrotnie na wiele dni, po czym wracają jak gdyby nigdy nic. No a nasza Masza - nasza Masza to był wyjątek: Maszunia reagowała na każde zawołanie. Po przyjściu z dworu od razu przybiegała się przywitać - przy czym pierwszego wybierała zawsze najmłodszego członka rodziny. Gdy Filip wstawał z popołudniowej drzemki - ona pierwsza wskakiwała do niego na łóżko, by się przywitać. Spędziliśmy wiele chwil na takich kocich pieszczotach, bo Masza skrzętnie wykorzystywała to, że znalazła dwie osoby chętne do głaskania Wieczorami towarzyszyła nam w wieczornym relaksie - by razem z nami udać się do łóżka gdy tylko któreś z nas się tam wybierało. Masza z godną podziwu determinacją sama otwierała sobie ciężkie drzwi przesuwne, byle tylko jakoś się do nas dostać - tak była spragniona ludzkiego towarzystwa. Najbardziej rozczulające były jednak powitania mojego syna z kotką: jego "cześć Maszunia..." już chyba na zawsze utkwi mi w pamięci... I te jej poszukiwania miejsca na kocu by ogrzać łapki, gdy zimą po 5 minutach na mrozie wracała zmarznięta do domu...
Cześć Maszunia, do zobaczenia w lepszym świecie!
Maszunia teraz biega za tęczowym mostem i jak przechodzimy na druga strone to mamy mozliwosc spotkania sie ze wszystkimi bracmi mniejszymi którzy przewinęi sie przez nasze życie. Masza to piekna szylkretka, mozna wiedzieć co się stało ? bo przecież to była młoda kocica. Trzymajcie sie ciepło mimo tych smutnych chwil.
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie potrącił ją samochód, bo leżała na trawniku przy domu. Zmarła w drodze do weterynarza - niestety :(
Usuń