Adwent. Teoretycznie czas radosnego oczekiwania i przygotowywanie się na narodziny Jezusa. W praktyce czas chaosu, nerwów, zabiegania, stresu i zakupów ponad stan.
Bardzo bym chciała się wyrwać z tego błędnego koła i wrócić do świata mojego dzieciństwa, gdy naprawdę czułam atmosferę zbliżających się świąt. Być może przyczyniły się do tego codzienne roraty z babcią, a może to, że instytucja centrów handlowych nie była jeszcze tak popularna, a konsumpcjonizm tak rozwinięty... Nie wiem, ale tęsknię za tamtymi czasami. Wiem też niestety, że już nie wrócą i nawet nie mam szans, by choć namiastkę tego oczekiwania stworzyć mojemu dziecku. Musiałabym go chyba zamknąć w domu i wyrzucić telewizor, by odciąć go od świątecznych reklam i kampanii, które pojawiają się już po Wszystkich Świętych i skutecznie niszczą uczucie podniecenia na myśl o świętach, jako o wyjątkowym, rodzinnym czasie.
Choćbym nie wiem, jak się starała, nie mogę przecież przestać chodzić na zwykłe, codzienne zakupy, a sklepy nas nie oszczędzają, oj nie: one wciąż nawołują: KUP to, KUP, przecież potrzebujesz tego na święta! Och, a ja tak bardzo chciałabym się od tego odciąć i spędzić adwent naprawdę w rytmie slow. Ale wiem, że to jest niewykonalne również z racji pracy męża: przedświąteczny czas to najgorętszy okres. Nie da się nie zauważyć, że mój ukochany wraca teraz z pracy dużo później niż zwykle - wszystko po to, by podołać zleceniom. Wszystkie te czynniki sprawiają, że do adwentu i świąt z wiekiem podchodzę z coraz większą niechęcią. Lepiej mi podczas dni powszednich, gdy osoba najbliższa mojemu sercu może spokojnie spędzić wieczór w domu niż pracować w pocie czoła, aby zaspokoić oczekiwania innych.
Gorzka prawda jest taka, że przez prawie 2 miesiące żyjemy świętami, które de facto trwają 2 dni. Jaki w tym sens? Żeby jednak nie było tak całkiem gorzko i aby choć trochę osłodzić mężowi ten ciężki czas, przygotowałam dla niego kalendarz adwentowy. Jak zwykle prosty i skromny, bez zbędnego mnożenia kosztów. Syn z kolei ma swój materiałowy kalendarz, którego kieszonki wypełnione są krakersikami, herbatnikami, orzechami i mandarynkami. Nie widzę powodu, by podążać za obecną modą i codziennie obdarowywać do drobnymi podarunkami. Mam wrażenie, że w ten sposób już całkowicie zatracę w nim poczucie oczekiwania na gwiazdkowe prezenty: cóż w nich może być niezwykłego, skoro przez miesiąc codziennie dostawał prezenty? Powoli, powoli staram się wprowadzać akcenty zimowo-świąteczne, by być może rozbudzić w sobie uśpioną dziecięcą radość oczekiwania na nadchodzące święta. W klimaty wprowadzają nas więc kalendarze adwentowe, stroik aspirujący do miana wianka adwentowego (ze sztucznymi świeczkami - dla bezpieczeństwa. Niestety.) oraz prościutki wianek z zimozielonych gałązek zawieszony na drabinie. Powolutku będziemy wprowadzać inne elementy, ale na to jeszcze mamy trochę czasu...
Z ciepłymi pozdrowieniami
Marta
Ja lubię ten czas - niby dużo roboty, ale jakoś tak potrafię się spiąć i na wszystko znaleźć czas, więc nie narzekam, a i nawet czasem lubię to całe zamieszkanie ;)
OdpowiedzUsuńJa chyba się po prostu starzeję i gorzknieję... :D
Usuń