Zawsze miałam ciągoty do prac ręcznych. Wiecznie ciągnęło
mnie do wyklejania, dłubania, szydełkowania, tkania – z całej plejady prac
artystycznych nie lubię jedynie rysować. Nie lubię, bo nie potrafię. Zawsze mi
wychodzą jakieś karykatury J
Nie można mieć wszystkiego (chociaż tak bardzo zazdroszczę tym, którzy z
łatwością operują ołówkiem: „kreska, kreska, trzy kropki i piękny rysunek
gotowy”… ). Nie jest też tak, że zatrzymuję się na jednym rodzaju twórczości –
nic z tych rzeczy. Wciąż pociąga mnie to, co nowe. Bardzo często wracam jednak
do tego, co interesowało mnie dawniej. Tym razem wróciłam do papieru i jego
obróbki. Swego czasu na studiach (czyli już kilka lat temu) uwielbiałam robić
kartki okolicznościowe – najlepiej z materiałów łatwo dostępnych. Nie rajcowały
mnie papiery do scrapbookingu (dobra, inaczej: śliczne są, ale to znów wydatek
– w moim odczuciu całkiem niepotrzebny jeśli chodzi o moje wytwory) ani żadne
wykrojniki, za to zakochana byłam w stemplach. Do tego stopnia, że stemple były
mi niezbędne do zrobienia naszych zaproszeń ślubnych. Przyznam się, że pomysł
na nie zgarnęłam bezwstydnie i nie pytając o zgodę od kasiorkii. Dzisiaj już
bym postąpiła inaczej, ale wtedy to był inny świat. Zresztą zobaczcie sami: no
zerżnęłam, zerżnęłam żywcem, ale po prostu tak mnie chwyciły za serce… :)
Tutaj moja skopiowana wersja...
...a tutaj oryginalna kasiorkowa wersja:
Oczywiście przed publikacją tych zdjęć zapytałam autorkę o zgodę na ich umieszczenie w tym poście. Pozwolenie dostałam i niniejszym chciałam raz jeszcze przeprosić za ten niecny uczynek, jakim było skopiowanie pracy i zaprosić Was na jej obecnego bloga. Zainteresowani sami znajdą drogę do obejrzenia jej starszych prac :) Tak nawiasem mówiąc ja uwielbiam prace Pani Kasi - są takie "w moim klimacie" :)
A żeby już całkiem zakończyć temat naszych zaproszeń ślubnych - przedstawiam Wam to, co razem z niedoszłym jeszcze wtedy Mężem tworzyliśmy mozolnie w maminej jadalni, zagracając stół totalnie. Przez kilka dni nie było gdzie jeść. Zestaw tworzyły: zaproszenie, winietka na alkohol karteczka dołączana do kołacza i winietka na stół weselny. Pracy było bardzo dużo, ale moje poczucie estetyki było w 100% zaspokojone :)
Ale ja nie o tym
dzisiaj. Do produkcji owych zaproszeń zakupiłam stemple silikonowe, które
przykleiłam na pocięte na kawałki opakowanie po płycie CD. Nie pytajcie, ile
siły trzeba było włożyć w stemplowanie… Obecnie, po tych kilku latach wymyśliłam sobie
następny wynalazek. Tym razem skusiłam się na drewniane stemple – litery.
Założenie jest takie: zbliża się roczek naszego ukochanego synusia. Poza
prezentami praktyczno – zabawkowymi chciałabym, żeby znalazło się również
miejsce na te o wartości sentymentalnej. Wymyśliłam więc album ze zdjęciami z
okresu całego pierwszego roku jego życia. I tutaj pojawia się pierwsza kłoda
pod nogami, bo prezent, który z założenia miał być sentymentalny – oj, mocno
uderzy po kieszeni. Nie mam pojęcia, ile zdjęć zostanie wywołanych, ale jest
ich bardzo dużo. Do tego album tradycyjny do wklejania zdjęć – a że wymyśliłam
sobie gruby (bo zdjęć dużo) i czarny (bo tak, taka moja fanaberia) – ten też
nie należy do najtańszych. Ale co: miałabym oddać album synowi (kiedyś tam, za
milion lat), a mnie nic nie zostanie? Nie ma mowy, trzeba zrobić dwa albumy. A
zdjęcia do tych albumów trzeba czymś przykleić… Jakieś opisy też by się
przydały… I tu przechodzimy do meritum. Zamarzyły mi się drewniane stemple –
litery, choć biorąc pod uwagę założenie powyższego projektu, to i cyfry by się
przydały. Postanowiłam zaszaleć i zamówiłam cały zestaw. Chyba jedyną pozytywną
stroną całej sytuacji jest mega szybki czas dostawy. Po odjeździe kuriera aż
tupałam nóżkami ze zniecierpliwienia, żeby rozpakować przesyłkę i co:
rozczarowanie. Pudełko malutkie, nieudolnie udaje, że jest vintage.
Jeszcze
większe rozczarowanie przeżyłam po jego otwarciu: małe jakieś takie te stemple,
ale przede wszystkim niedbale wykonane. Gąbka, na której znajduje się stempel,
jest krzywo przyklejona, przez co stemple przyklejają się do siebie nawzajem.
Gąbka nie jest „dociśnięta” do kawałków drewna i sprawia wrażenie, jakby się
miała zaraz odkleić, miejscami gąbka jest jakby „nadgryziona”.
Ja wiem, że to
nie jest wina sklepu, tylko producenta, ale za 89zł można chyba oczekiwać
pewnej jakości? Za te 101,30zł (z przesyłką), to ja bym mogła synowi rzeczy
nakupić cały wózek…gdziekolwiek. Mam jedynie nadzieję, że przynajmniej służyć
mi będą dobrze i trochę poprawią pierwsze złe wrażenie, bo póki co rzuciłam
stemple w kąt i trochę się zniechęciłam. Coś czuję, że prezent będzie po roczku, bo pracy przede mną
mnóstwo, a motywacja leży i podnieść się nie chce...
Buziaki
Marta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz