1 listopada, godzina 6:45
Za oknem mgła, spośród której z każdą minutą powoli wyłania się magiczny, oszroniony świat.Jest cicho, a tę ciszę zakłócają tylko pojedyncze chrapnięcia ukochanego, śpiącego jeszcze męża i szuranie kołdry wiercącego się w łóżku syna.
Jest mi dobrze, błogo, ciepło, zatapiam się we wspomnieniach, choć myśli nieustannie wędrują ku sprawom mniej przyjemnym.
Odganiam je jak natrętne muchy, które uprzykrzają życie i nie pozwalają cieszyć się chwilą.
Siedzę i dumam, myśląc też o tym, jak potoczą się najbliższe miesiące. Wiem, że nie powinnam wybiegać zbyt daleko w przyszłość, ale tak już mam, że bez planowania żyć nie umiem. Nawet na zakupy wychodzę ze skrupulatnie wypełnioną listą. Bez niej błądzę po sklepie, jak dziecko we mgle - takiej, jak ta dziś za oknem. Kolejne godziny i dni mam już dokładnie zaplanowane: najpierw wizyta w kościele, później rodzinny obiad, wyjazd na pobliskie cmentarze i powrót do komu na szybką kawę i ciasto, a potem maraton cukierniczy przed kolejnym, jakże ważnym dniem.
Te pierwsze listopadowe dni to dla mnie zawsze wyjątkowy czas. Jednego dnia celebruję wspomnienia o bliskich zmarłych, drugiego doceniam cud narodzin. Z każdym rokiem coraz wyraźniej widzę to koło, które zatacza życie: ktoś umiera, by ktoś inny mógł się narodzić. Smutne, ale prawdziwe i nieuchronne.
1 listopada to dla mnie zawsze symboliczne przejście w kolejny, zimowy etap cyklu natury - mimo, że kalendarz jeszcze na to nie wskazuje. W dziecięcych wspomnieniach wciąż funkcjonuje jedno szczególne: obowiązkowa zmiana garderoby z jesiennej na zimową następowała zawsze, niezmiennie właśnie w Święto Zmarłych. Pamiętam ten szał w sklepach w poszukiwaniu nowej ciepłej kurtki i butów. Widzę to również dziś. Szkoda tylko, że w gruncie rzeczy chodzi o to, by się "pokazać" na cmentarzu. Dlatego nie lubię przepełnionych nekropolii - Ci wciąż gadający ludzie nie pozwalają mi skupić się na modlitwie i zadumie. Wciąż muszę koncentrować się na tym, by wszystkim im odpowiedzieć "dzień dobry" - by ktoś przypadkiem nie poczuł się urażony moją niezamierzoną ignorancją.
Wolę cmentarze wieczorem - rozświetlone setkami migoczących światełek mają w sobie coś magnetycznego. Pozwalają na chwilę zadumy i refleksji, bez towarzystwa przepychającego się tłumu. To już nasza rodzinna tradycja, że zawsze wieczorem udajemy się na groby naszych bliskich, by właśnie wtedy - mimo ciemności i zimna, wspomnieć ich najcieplej. Wtedy, w głębokiej ciemności, nie widać, kto jak jest ubrany i czy niesie ze sobą najdroższy znicz - wieczorem liczy się tylko duchowa obecność, a nie powierzchowność rzeczy doczesnych.
1 listopada, godzina 7:20
Dom budzi się do życia. Słyszę odgłosy krzątających się na dole rodziców i hałas ekspresu do kawy. Słyszę pociągającego nosem przeziębionego męża - to znak, że on też już nie śpi. Pod mój koc ładuje się mój (już prawie) 5 latek, który - mimo, że mógłby dzisiaj dłużej pospać, budzi się o tej samej porze, co zwykle. Z oddali dobiega również dźwięk budzika brata. Znając życie, będzie tak dzwonić bezskutecznie jeszcze przez godzinę.Zaczynam nowy dzień. Dobrze, że z nimi.
Marta
Draga Marta,
OdpowiedzUsuńAtmosfera superba in casa, creata prin decorul de pe masuta! Natura pura, in culori fermecatoare! Griul si luminitele fac magie.
Viata are drumul ei stabilit probabil, ramane sa ne intelegem cu ea cat mai bine!
Iti doresc un sfarsit de saptamana insorit,
Mia
Thank you Mia for your warm words! Have a nice, sunny weekend! <3
Usuń