Rzadko mi się to zdarza - a prawdę mówiąc zdarzyło mi się teraz po raz pierwszy: że potrzeba wprowadzenia odrobiny koloru w domu naszła mnie jesienią, a nie wiosną. Dziwne to i nienormalne, ale podążyłam za tą wizją. Zmiany nie są wielkie ani spektakularne. Nie kosztowały mnie też ani grosza. Istotą moich wnętrzarskich modyfikacji jest umiejętne żonglowanie tym, co już posiadam. Wyciągnęłam więc delikatne, wrzosowe zasłony i właśnie one filtrują teraz pięknie jesienne słońce wpadające przez okno. Nie byłabym sobą, gdybym znowu czegoś nie ukręciła własnymi rękami: żeby w jakiś sposób nawiązać do tego niecodziennego dla mnie koloru, postanowiłam zrobić wiszący koszyczek na mojego patyczaka, który ma coraz dłuższe odnogi. Do tej pory stał sobie spokojnie na parapecie, ale mając na uwadze tempo jego wzrostu obawiam się, że już niedługo jego pędy sięgałyby do grzejnika - co, zważywszy na rozpoczynający się sezon grzewczy, raczej nie byłoby dla niego korzystne.
W ruch poszła papierowa wiklina i próbki farb, które miałam w domu. Ten pomysł jest też poniekąd podyktowany chęcią zmniejszenia ilości niepotrzebnych czasopism. Postanowiłam skręcić z nich rurki i w ten sposób wykorzystać zalegające magazyny - żal mi je było wyrzucić, ale nie są mi już potrzebne.
Z uzyskanych tą drogą papierowych rurek uplotłam najprostszą możliwą osłonkę na doniczkę. Planowałam ową osłonkę zawiesić na cienkim, skórzanym pasku, ale ten plan legł w gruzach, gdy pod wpływem ciężaru cała osłonka/koszyczek zaczęła się rozjeżdżać. Ostatecznie więc skończyło się na naturalnym sznurku. Całość wisi w oknie, na zawieszonej w jego świetle gałęzi. Stanowi jednocześnie ozdobę, jak i niewielką barierę dla wścibskich oczu sąsiadów. No i - co równie ważne - manewr ten spowodował zwolnienie przestrzeni na parapecie, a to pozwoli na legalne przeniesienie do domu kolejnej roślinki... ;)
Upleciony element pomalowałam najpierw czarną bejcą, a następnie (suchym pędzlem) potraktowałam farbą, którą sama wymieszałam. Połączyłam trochę próbki w kolorze "lilac" z odrobiną farby w odcieniu grafitowym. Wiedziałam bowiem, że żaden gotowy kolor nie będzie odpowiadał moim wyobrażeniem - bo ja chciałam uzyskać przydymiony fioleto-róż :) Udało się - kolor wyszedł dokładnie taki, jak chciałam. Jest blady, nie do końca określony i świetnie wpasował się w ogólną (chwilową, oczywiście!) koncepcję kolorystyczną pomieszczenia.
Założyłam sobie, że wytrwam w tym kolorze do świąt - choć nie jest to takie oczywiste, bo kolory szybko mnie męczą. Niemniej jednak do świąt nie pozostało aż tak dużo czasu i być może nawet wytrzymam... W kolejce do zrobienia jest jeszcze taca, która również ma powstać z papierowej wikliny. Chciałabym bowiem, aby ten kolor pojawił się też jako akcent w innym miejscu pokoju, nie tylko w oknie :)
Tym sposobem, nie ponosząc żadnych, absolutnie żadnych kosztów, udało mi się delikatnie odmienić nasze cztery kąty. Ja jestem usatysfakcjonowana, mój portfel również :) Niech to będzie dowód, że zmiana aranżacji nie musi kosztować majątku - wprost przeciwnie! Dekorowanie domu może być doskonałym sposobem na ćwiczenie kreatywności i rozwijanie wyobraźni.
No i lubię to, po prostu :)
Marta
Cudne wnętrze bardzo romantyczne
OdpowiedzUsuńSuper patyczak i osłonka na niego! Niezmiernie podoba mi się też szyszkowy wianek <3 I sznury pereł jakie masz długie :) Pielęgnujesz je jakoś specjalnie? Mój coś marnie przędzie. Hodowla sukulentów nie jest moją mocna stroną niestety.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Moje perełki kupiłam już długie i przez jakiś czas rosły bez zarzutów, ale teraz widzę, ze te pędy, które są już poniżej parapetu, zaczynają marnieć - chyba z niedoboru światła. Czas pomyśleć o wiszących kwietnikach... :)
Usuń