Po takich świętach - jak chyba każdą matkę - dopadają mnie wyrzuty sumienia, że zaniedbuję kwestię odżywiania mojego dziecka i usilnie szukam sposobu, by temu zadośćuczynić. Pewnie tak jak ja, myślisz wtedy: "Basta! Dziś wracamy do normalnych posiłków. Dziś na obiad będzie kalafiorowa". Pełna energii i dobrych chęci zaczynasz wdrażać swój plan w życie...
Z namysłem kupujesz najdorodniejsze warzywa - najlepiej takie w osiedlowym sklepiku, wyciągnięte spod lady, które jeszcze umorusane są ziemią. Wracasz do domu, gdzie w zaciszu domowej kuchni, przy obowiązkowej asyście najlepszego na świecie dwuletniego pomocnika obierasz warzywa. Jarzyny umieszczasz w garnku , zalewasz filtrowaną (koniecznie!) wodą, w największym skupieniu dodając przyprawy. Gotujesz przez kilka godzin, by Twój wywar był jak najbardziej esencjonalny. W międzyczasie myjesz kalafior, dokładnie sparzasz i dzielisz na różyczki. Czekasz. Odcedzasz wywar, gotujesz w nim kalafior - kiepsko radzisz sobie ze specyficznym... hmm... zapachem - ale czego się nie robi, by ugotować smaczną zupę dla swojego ukochanego pierworodnego. Dodajesz resztę składników - umówmy się: nie najtańszych - mieszasz, smakujesz, doprawiasz. Specjalnie jedziesz do sklepu po pęczek koperku, bo akurat ten z lodówki wziął i się skończył, a Ty nie chcesz dziecka pozbawiać witamin... Oczywiście do zupy szykujesz też grzaneczki z lekko czerstwego chleba - wszak jesteś ekonomiczną Panią domu i nic się nie może zmarnować.
Po tych wszystkich podjętych wysiłkach nie ma mowy, żeby mu ta zupa nie smakowała. Zapraszasz go więc do stołu, stawiasz przed nim miseczkę z zupą i już Jego wzrok mówi Ci "Houston, mamy problem!"
Spróbował raz.
Spróbował drugi...
...po czym ze łzami w oczach (true story) stwierdził: "Mamusiu, nie smakuje mi ta zupka, niedobra jest, nie chcę jej jeść!"
Wszystkie wysiłki, które podjęłaś, by ugotować tę cholerną zupę, na nic się zdały, skoro On z całego swojego posiłku wyżarł tylko grzaneczki! (które oczywiście nie mogły mieć uprzednia kontaktu z zupą!)
Ostatecznie zupę zjadłam ja. Mnie tam smakowała, ale moja opinia w obliczu podjętych wysiłków nie jest chyba zbyt wiarygodna. Zresztą nie wiem, spróbujcie sami i koniecznie podzielcie się wrażeniami!
Składniki:
(wg przepisu, który podała u siebie Pani Woźna)
- kalafior
- włoszczyzna (bez selera), czyli marchewka, por, pietruszka
- woda (tyle, ile uważasz; w oryginalnym przepisie 1,2l.)
- 2 łyżki masła
- 2 łyżki mąki
- 250ml mleka
- 2 żółtka
- 1 opakowanie serka mascarpone
- koperek
- sól, pieprz, gałka muszkatołowa
Przygotowanie:
Z włoszczyzny, łyżki masła i wody ugotować wywar i przecedzić. Kalafior podzielić na różyczki, sparzyć wrzątkiem, włożyć do odcedzonego wywaru i gotować bez przykrycia 10 minut. Zblendować. Połowę mleka wymieszać z mąką, wlać do zupy i zagotować. Żółtka rozbić z resztą mleka i połączyć z zupą. Podgrzać, ale uważać, żeby się nie zagotowało. Dodać cały mascarpone i przyprawić solą, pieprzem oraz odrobiną gałki.
Chleb pokroiłam w kosteczkę i przyrumieniłam kilka minut na patelni. Teoretycznie powinno się to robić na suchej patelni, ale mnie zazwyczaj wtedy grzanki zaczynają się przypalać - zawsze więc daję odrobinę masła.
Zupę podawać z grzankami i świeżym koperkiem. Smacznego!
Marta
Myślę, że z takimi fotografiami mogłabyś wydać książkę kucharską! Serio!
OdpowiedzUsuńJejku, dziękuję! Strasznie mi miło! Aż się zarumieniłam :)
UsuńŚwietny przepis i pięknie wyglądająca zupka, chętnie spróbuję ;)
OdpowiedzUsuń