Pieczona ciecierzyca
Lato mi uciekło. Uciekło mi w tempie zastraszającym - szybciej nawet, niż jeszcze w czasach szkolnych. Uciekło mi tak, że ani się spostrzegłam, a już staliśmy w przededniu września. A z tegorocznym wrześniem to ja wiązałam ogromne nadzieje związane z pójściem naszej pociechy do przedszkola. Mimo, że etap ten był okupiony ogromnym stresem, to uważamy, że to w tej chwili najlepsze, co możemy dla naszego syna zrobić. Gdy więc pierwszy dzień w placówce okazał się niemałym sukcesem w postaci spokojnego porannego pożegnania i pozytywnych emocji po odebraniu go z przedszkola - łudziłam się, że stan ten potrwa przynajmniej przez chwilę. I pisząc "chwilę", miałam na myśli dłuższą chwilę - tydzień na przykład. Tymczasem już po dwóch dniach przyszło nam się zmierzyć z najgorszym koszmarem rodziców przedszkolaka: przyplątała się do nas pierwsza infekcja. I nie wiem, czy winę zrzucać na stres i związany z tym spadek odporności, czy zwyczajnie coś wisiało w powietrzu - ale faktem jest, że trafił nam się wirus bardzo zjadliwy i szybko rozwijający się. Jednego dnia mierzyliśmy się z bólem gardła, drugiego - z potwornym katarem, natomiast w trzecim dniu pojawił się kaszel. I wszystko to mogłoby nawet cieszyć - wieszcząc szybkie wyzdrowienie i powrót do przedszkola, gdyby nie fakt, że na skutek duszności trafiliśmy do szpitala.. Nasz bilans jest więc taki, że na dwa tygodnie funkcjonowania przedszkola w nowym roku szkolnym - nasz syn odwiedził je zaledwie 2 razy :D To z kolei oznaczało, że na prawie dwa tygodnie utknęłam z nim w domu - bez możliwości wychodzenia. Wyobraźcie sobie teraz groteskową sytuację: za oknem piękne słońce, cudowna złota jesień, aż by się chciało cały dzień spędzić na dworze... ale nie możecie, bo jesteście uziemieni przez choróbsko. Wasze życie toczy się pod dyktando inhalacji i usilnych prób nadrobienia zaległości - zarówno prywatnych, jak i na gruncie zawodowym. Nie narzekam - broń Boże: cieszę się, że w szpitalu przyszło nam spędzić tylko przysłowiową chwilę i że spotkaliśmy tam samych życzliwych ludzi (co tak naprawdę wcale nie jest takie oczywiste...).
Cieszę się też, że wczoraj podjęliśmy kolejną próbę pójścia do przedszkola. Jedyne, co mnie martwi, to kolejne podejście do przedszkolnej adaptacji. Coś, co było dla naszego syna bardzo trudnym emocjonalnie przeżyciem - będzie musiało być powtórzone. I to boli mnie najbardziej. Nie pozostaje nam jednak nic innego, jak zagryźć zęby i przejść przez to ponownie - mam tylko nadzieję, że tym razem z dłuższym skutkiem :)
Ten czas przymusowego pobytu w domu skutkuje niestety również koniecznością wyzwolenia swojej pomysłowości i kreatywności. Bo co robić z dzieckiem, które przyzwyczajone do zabaw na zewnątrz teraz potwornie nudzi się w domu, jego zabawki już mu się opatrzyły, a do wszelkich prac plastyczno-artystyczno-technicznych podchodzi jak pies do jeża: no nie lubi zwyczajnie i tyle?
Rozwiązaniem okazało się wspólne gotowanie - bo cóż może być lepszego, niż zaproszenia dziecka do kuchni? My postawiliśmy na proste i sprawdzone przepisy, a jako dodatek przygotowaliśmy sobie coś zdrowego do pochrupania (powiedzcie sami, kto nie lubi sobie przegryźć czegoś w międzyczasie...?) Syn mój złożył zamówienie na chipsy z jarmużu, które robię mu od czasu do czasu - teraz jednak z braku podstawowego składnika musiałam wymyślić coś innego. Padło na pieczoną ciecierzycę - przepis jest banalnie prosty, szybki i chyba nie może się nie udać.
Podobno taka pieczona ciecierzyca poza wersją "solo" nadaje się również jako dodatek do zup lub sałatek. Nie wiem - nawet gdybym bardzo chciała, to nie zdążyłabym spróbować, bo zniknęła w mgnieniu oka. Musicie wiedzieć, że to doskonała przekąska, prosta i szybka do wykonania i stanowi świetną alternatywę dla niezdrowych chipsów ziemiaczanych. Pieczoną ciecierzycę można przygotować nie tylko w wersji "na słono", ale również w wersji słodkiej oraz dowolnie modyfikować przyprawy.
Ja użyłam ciecierzycy z puszki (bo miałam), ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zastosować suchą po wcześniejszym namoczeniu i ugotowaniu.
Składniki:
- 1 puszka ciecierzycy
- 1 łyżka oliwy z oliwek
- mieszanka dowolnych przypraw *
Ciecierzycę odsączyć na sicie, dobrze osuszyć, wymieszać z oliwą i przyprawami, przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i piec około 30 minut.
* ja jestem ogromną fanką Małgosi i jej Qchennych Inspiracji.
Jej przyprawa do pieczonej dyni o smaku pieczonej wołowiny to mój aktualny "must have" i takiej właśnie mieszanki użyłam do mojej ciecierzycy:
Składniki przyprawy:
- łyżeczka suszonego czosnku
- łyżeczka soli
- łyżeczka suszonej cebuli
- pół łyżeczki wędzonej papryki
- pół łyżeczki słodkiej papryki
- szczypta ostrej papryki
- szczypta gałki muszkatołowej
- szczypta czarnego pieprzu
Wszystkie składniki dokładnie wymieszać. Przechowywać w suchym i szczelnym pojemniku.
Smacznego
Marta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz