niedziela, 6 września 2015

Udało się :)

Tak się złożyło, że ten weekend był  naszej rodzinie weekendem jubileuszowym. Trzy lata temu, dokładnie 5 września 2012r. stanęliśmy z moim ukochanym, najukochańszym P. na ślubnym kobiercu. Dziś się zastanawiam, gdzie nam uciekły te dni? Wtedy też właśnie moi rodzice świętowali 25 rocznicę swojego ślubu. Teraz jubilatami byli moi dziadkowie, którzy spędzili ze sobą 50 lat. Zazdroszczę, bo sama bym tak chciała. Tyle lat u boku najbliższej, ukochanej osoby, razem w dobrych i złych chwilach - to chyba kwintesencja życia. Ale to nie takie proste: o miłość trzeba dbać, każdego dnia, w każdej chwili. Niepotrzebne są wzniosłe słowa - ważne są dla mnie te drobne gesty, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że jestem dla Niego najważniejsza. Ja z okazji naszej trzeciej rocznicy postanowiłam Go obdarować bardzo symbolicznie.



Postanowiłam podarować mojemu mężowi... nową obrączkę, choć - jak widać - "stare" są jeszcze w całkiem dobrym stanie. Specyfika pracy mojego P. nie pozwala mu na noszenie obrączki - jest to zbyt niebezpieczne. Niektórzy uskuteczniają noszenie obrączki na łańcuszku - jednak już kilka razy zdarzyło się, że łańcuszek Mu się zerwał i aż strach pomyśleć, co by się wtedy stało z Jego obrączką?

 

 

W konsekwencji praktycznie zaraz po ślubie obrączka wylądowała w szkatułce, a ta w szufladzie. Wyciągana jest właściwie jedynie od wielkiego święta. Mnie natomiast było żal, że Jego obrączka będzie taka śliczna i zadbana - jak nowa, a moja będzie nosić bardzo widoczne i wyraźne ślady zużycia. Absurdalne - ale moja obrączka wylądowała obok mężowej - w tej samej szkatułce, w tej samej szufladzie. Ostatnio przyszedł mi do głowy pewien pomysł - i to był impuls do działania. Taka iskra, która przerodziła się w płomień, pożar wręcz. Pomyślałam, że przydałaby się "zastępcza obrączka", której nie byłoby aż tak szkoda w przypadku ewentualnego zniszczenia lub jej utraty. Na początku zamarzyły mi się te obrączki - proste, srebrne, z wygrawerowanymi serduszkami.

Później stwierdziłam jednak, że nie chciałabym, aby moja chęć, by "mieć" przewyższyła to, by po prostu "być": być zawsze obok Niego, wspierać Go i kochać z całych sił. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce (dosłownie) i stworzyć obrączki sama. W ruch poszedł fornir, klej i dokładna instrukcja z YouTube :) myślę, że jak na pierwszy raz, nie wyszło źle. Ważne, że włożyłam w zrobienie ich całe serce.  I co ważniejsze - zdążyłam na naszą rocznicę. To był priorytet, bo prezent po fakcie to już nie prezent :) Udało się!



A tu, proszę Państwa, mężowa obrączka w akcji. Mimo, iż robiona "na oko" rozmiar ma idealny :) W tle rączka pomocnicza, która przyspiesza przewracania kartek w książeczce, gdy tatuś robi to zbyt powoli i opieszale :D



Myślę, te obrączki pasują do nas jak żadne inne. Są proste, naturalne, naturalne i jeszcze raz naturalne - jak my :)

Marta

3 komentarze:

  1. Marta wyszły genialnie...gratuluję i życzę Wam kolejnych wspólnych lat...o miłość trzeba walczyć i dbać to prawda ale gdy się to robi ona rozkwita ;)

    OdpowiedzUsuń