czwartek, 31 października 2019

Czy wiesz, jak to jest stracić ukochaną osobę?

Ja na szczęście nie, choć było bardzo, bardzo blisko. Tak blisko, że już rozważaliśmy najczarniejszy scenariusz.

Emocje, które człowiekowi w takiej chwili towarzyszą, są nie do opisania. W pierwszej chwili pojawia się paraliżujący strach o ukochaną osobę. Następnie szok i niedowierzanie, że osoba, z którą jeszcze wczoraj rozmawiałaś, za chwilę może odejść z tego świata. Dzięki Bogu działa również adrenalina, która nie pozwala stać bezczynnie i biernie obserwować konanie - to jej zawdzięczam instynktowne i odruchowe działania prowadzone do czasu przybycia ekipy ratunkowej. I w końcu bezradność i bezsilność - gdy możesz tylko stać i czekać na rozwój sytuacji, obserwując działania ratowników, które zdają się nie przynosić pożądanych skutków.


Prawdziwy kocioł emocji nie do opisania - nikomu nie życzę, naprawdę! No, chyba że ktoś lubi mocne wrażenia - wtedy polecam pracę w pogotowiu ratunkowym. Ratownicy medyczni to zdecydowanie niedoceniani bohaterowie drugoplanowi w filmie zwanym życiem: przez większość fabuły cisi statyści, którzy co jakiś czas dostają swoje 5 minut. Jestem im bardzo, bardzo wdzięczna: za pomoc, wsparcie, profesjonalizm i poważne podejście do pracy, a przy tym empatię dla rodziny z trudnej chwili. Mam nadzieję,że nie przyjdzie mi się z nimi zbyt często spotykać, ale jeśli jeszcze kiedyś (oby w innych okolicznościach!) nasze drogi się przetną - to chciałabym móc im się chociaż w niewielkim stopniu odwdzięczyć.


Pewien październikowy dzień roku 2019 już na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako jeden z najbardziej koszmarnych dni w moim dotychczasowym życiu, który dobitnie przypomniał mi, że nic nie jest nam dane na zawsze. Zwłaszcza życie. Dlatego tym bardziej nie zapomnij jeszcze dziś powiedzieć bliskiej Ci osobie: "dobrze, że jesteś!" (pamiętasz? Pisałam o tym TUTAJ) - zwłaszcza dziś, w przededniu Święta Zmarłych.

Marta

niedziela, 13 października 2019

Dekoracyjne dynie z betonu (DIY)

Beton to bardzo wdzięczny materiał do kreatywnych projektów. Uwielbiam beton i miałam do niego już kilka podejść: robiłam już betonowe świeczniki (TUTAJ), doniczkę (TUTAJ), podstawę do stroika (TUTAJ). Miewałam z nim lepsze i gorsze relacje. To jednak nie zmieniło faktu, że dekoracje z betonu są tanie i po prosu bardzo mi się podobają. Nie powinno więc dziwić, że gdy szukałam inspiracji na jesienne dekoracje i moim oczom ukazały się betonowe dynie - przepadłam! Już wiedziałam, że takie dekoracyjne dynie doskonale sprawdzą się w naszym prostym, naturalnym wnętrzu. Pozostawała tylko kwestia wykonania.


Jak wiecie, w naszym Starym Domu toczy się remont. Zdarza się więc, że mam na stanie to i owo: a to worek cementu, a to wapno, a to zaprawę cementową do klejenia styropianu... I to właśnie z tej ostatniej skorzystałam, robiąc moje dynie. Wymieszałam jedną porcję kleju, trzy porcje piasku i wody tyle, by uzyskać odpowiednią konsystencję. Jaka jest odpowiednia konsystencja? Taka, by wymieszana zaprawa była lekko sypka, ale po ubiciu w formie powinna sączyć się z niej woda. I teraz przechodzimy do najciekawszego punktu programu: formy!

Formą do wykonania takich betonowych dyń jest...nogawka z cienkich rajstop lub pończoch! To doskonały sposób na wykorzystanie tego delikatnego elementu garderoby, który w moim przypadku ma bardzo krótki żywot. Nie wiem, dlaczego, ale mam wyjątkową zdolność do robienia dziur w rajstopach - a to akurat świetny sposób na ich stuprocentowe wykorzystanie! :)


Nie będę to robiła tutorialu - jest ich pełno w internecie. Wystarczy wpisać frazę "concrete pumpkin" i naszym oczom ukaże się mnóstwo pasujących wyników wyszukiwania.

Z moich prywatnych spostrzeżeń dodać mogę, że warto sobie wszystko wcześniej przygotować, a zastosowane do projektu gumki recepturki powinny być mocne i niezbyt elastyczne. Warto również wcześniej wygospodarować sobie jakieś miejsce do odkładania gotowych elementów - nie zapominając przy tym, że to jednak beton, więc będzie ciężki.


Po kilku dniach oczekiwania i odpakowaniu z rajstopowego pokrowca naszym oczom ukazują się piękne, kształtne betonowe dynie. Do pełni szczęścia brakuje im jeszcze ogonka. Ja swoim egzemplarzom zrobiłam je z odpowiednio ukształtowanych kawałków patyków. Niewiele pracy, mały koszt, a dekoracja bardzo efektowna i idealnie pasująca do jesiennego krajobrazu za oknem.

A Wy jak sądzicie?
Marta

czwartek, 10 października 2019

Jaglana przekąska a'la Snickers

Nie można kogoś zmusić do zjedzenia czegoś, czego ten ktoś nie lubi. Zwłaszcza, jeśli tym kimś jest mój mąż, a tym czymś kasza jaglana.

Ile ja już miałam podejść - nie zliczę: efekt moich poczynań był zawsze negatywny, a jego awersja do kaszy jaglanej nie zmalała nawet o pół procenta.


Nie tak dawno wpadł mi w oko bardzo zachęcający przepis, znaleziony na blogu veganbanda na deser z kaszy jaglanej a'la Snickers. Lubię Snickersy - nie zaprzeczę (choć tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio je jadłam), postanowiłam więc wypróbować recepturę, po cichu licząc na to, że pod taką postacią uda mi się bezboleśnie i efektywnie przemycić trochę kaszy jaglanej mojemu mężowi.

I bingo!
To był strzał w dziesiątkę!
Deser z kaszy jaglanej okazał się być doskonałym sposobem na to, jak przekonać do zjedzenia kaszy jaglanej kogoś, kto twierdzi, że jej nie lubi. Tu polubi z pewnością :)

Kasza jaglana jest o tyle wdzięcznym produktem, że można ją spożywać zarówno w wersji wytrawnej, jak i na słodko, praktycznie o każdej porze dnia: kasza jaglana na śniadanie (jako jaglanka), kasza jaglana na obiad (do gulaszu), kasza jaglana na deser (np. w formie tej przekąski)... - a jak się uprzemy, to może być i na kolację w postaci resztek z całego dnia. Kasza jaglana jest tak wszechstronna, że aż grzechem jest nie mieć jej zapasu w szafce kuchennej. Tymczasem łapcie przepis, bo ta wersja kaszy jaglanej na słodko jest od tej chwili moją ulubioną :)


Przekąska z kaszy jaglanej

Składniki:
- kasza jaglana: 1 szklanka
- mleko roślinne (lub zwykłe): 4 szklanki
- cukier trzcinowy/melasa/cukier biały: do smaku (np.6 łyżek)
- orzeszki ziemne solone: 1 szklanka
- gorzka czekolada: 2 tabliczki (po 100g)
- daktyle: 1 szklanka (250ml)

Wykonanie:
1. Daktyle zalać szklanką gorącej wody na dwie godziny lub na noc.
2. Kaszę dokładnie przepłukać wodą i zalać 4 szklankami mleka. Gotować około 20 minut, aż kasza się rozgotuje.
3. W międzyczasie zblendować daktyle razem z wodą (ja mam starszą wersję TEGO blendera, ale marzy mi się blender wysokoobrotowy - dokładnie TEN. Może kiedyś...), a orzeszki rozdrobnić w moździerzu, malakserze albo tłuczkiem.
4. Pod koniec gotowania posłodzić kaszę, a następnie zblendować
5. Czekoladę połamać na kostki, dodać ok. 10 łyżek mleka i rozpuścić w kąpieli wodnej.
6. Do słoiczków nałożyć na zmianę warstwy kaszy, masy daktylowej, czekolady i orzeszków. Ostudzić, po czym wstawić do lodówki. Przekąska najlepiej smakuje tego samego dnia - wtedy chrupkość orzechów pięknie kontrastuje z gładką masą kaszy jaglanej, daktyli i czekolady.

Smacznego
Marta

czwartek, 3 października 2019

Nie uratuję Ziemi, ale mogę jej pomóc...


Jaki jest nasz świat - każdy widzi. Potrafi być piękny i ujmujący, choć często zdarza nam się tego nie zauważać. Ale jest też przerażająco brudny. Choć udajemy, że tego nie widzimy, prawda jest brutalna i straszna.

Nigdy nie kręciły mnie żadne eko-terrorystyczne działania, ale zawsze czułam, że nie mogę przechodzić obojętnie obok tego, co się dzieje. Postanowiłam więc wprowadzić pewne małe kroki w naszym domu, które mają choć w niewielkim stopniu pomóc naszej planecie. 



Jak być bardziej eko - proste działania

1. Jedna z najprostszych rzeczy, jakie można zrobić dla świata, to zakupy do własnych toreb i woreczków. O ile płatne, grube reklamówki zdarza mi się kupować bardzo, bardzo rzadko, o tyle cienkie "zrywki" przez długi czas były moją zmorą. Bardzo długo obiecywałam sobie, że uszyję sobie recyklingowe siatki z firanki i gdy pewnego dnia to nastąpiło, moje zakupy weszły w nowy wymiar! Mimo, że w naszym wiejskim Dino jestem chyba jedyną osobą, która korzysta z tego wynalazku, to wszystkie Panie (i Panowie) już się do nich przyzwyczaili. Co ważne - nigdy nikt mi nie powiedział złego słowa ani nie zaśmiał się prosto w twarz z tego powodu. Jeśli zdarzy mi się spontanicznie wejść do sklepu i nie mam przy sobie torby na zakupy - szukam alternatywy (np. pustego kartonu) - byle tylko nie przynosić plastiku do domu, bo moja niechęć to tworzyw sztucznych z roku na rok jest coraz silniejsza. Jeśli chodzi o torby, to warto wybrać takie, które mają wzmacniane uszy - takie modele nosi się wygodniej, bo nie wpijają się w palce ani w ramię. Najważniejsze jednak, by w ogóle je nosić: nieważne, czy będzie to darmowa torba reklamowa, czy taka, którą sama uszyłaś, czy kupiona (mnie urzekły te TUTAJ - no ale ja mam tendencję do nieświadomego wybierania najdroższych rzeczy :D)


2. Co mnie chyba najbardziej boli, to wyrzucanie jedzenia. Nie powiem, że nam się to nie zdarza - bo zdarza się. Na szczęście coraz rzadziej. Co jakiś czas robię przegląd lodówki i na podstawie zawartości tracącej swoją świeżość, staram się wymyślić jakieś sensowne i zjadliwe danie. Ze zwiędniętych warzyw można zrobić doskonałą zapiekankę lub sos warzywny, ze starego pieczywa pudding chlebowy lub chrupiące grzanki, z bardzo dojrzałych bananów upieczesz doskonały chlebek bananowy, a kilka zawieruszonych plasterków sera doskonale zwieńczy zapiekankę lub wzbogaci smak sosu serowego. Kreatywność to słowo - klucz, by nie marnować jedzenia lub marnować go jak najmniej.

3. Kiedy tylko mogę, rezygnuję z jazdy samochodem na rzecz roweru. Wiosna to moja ulubiona pora roku bo poza tym, że wszystko budzi się do życia, to jeszcze po długim okresie stagnacji mogę w końcu wsiąść na rower i poczuć przyjemny wiatr we włosach. Tak, wiem - nic nie stoi na przeszkodzie, by jeździć na rowerze również zimą, ale ja nie lubię. Jestem typem zmarzlucha i jest mi wtedy zimno i nieprzyjemnie - a nie o to chodzi, by swoje przyjemności sprowadzać do rangi przymusu i obowiązku. Przy okazji przypomniał mi się mój bardzo osobisty rowerowy wpis - jak macie ochotę, to zerknijcie TUTAJ.

4. W tym roku znacząco ograniczyłam zakupy. Prawdopodobieństwo, że spotkasz mnie "na mieście", jest praktycznie zerowe. Na zakupy udaję się tylko wtedy, gdy naprawdę muszę i nie sprawiają mi one żadnej przyjemności. Trochę inaczej wygląda sprawa zakupów w lumpeksach - tu dreszczyk emocji, gdy upolujesz jakąś perełkę powoduje, że bardzo je lubię, ale od stycznia również znacząco je ograniczyłam i mogę szczerze powiedzieć, że nie czuję się przez to gorzej. Ponadto moje zakupy są coraz bardziej przemyślane i coraz mniej zbędnych rzeczy trafia pod nasz dach. W sklepach nie kuszą mnie najnowsze kolekcje, a wszelkie jednosezonowe trendy omijam szerokim łukiem - nieważne, czy dotyczy to ubrań, czy wyposażenia wnętrz. Jestem odporna na nowinki i z pobłażliwym uśmiechem słucham reklam, które nawołują, że "musisz to mieć". Nie muszę. Nie oznacza to, że nie kupuję absolutnie nic. Owszem, kupuję - jak każdy, ale moje zakupy są przemyślane i zawsze poprzedzone absolutnie niezbędnym dla mnie pytaniem "czy na pewno?" - więcej o moim procesie zakupowym możecie przeczytać TUTAJ.

5. Uwielbiam czytać książki, ale czasem z premedytacją rezygnuję z tej przyjemności. Wszystko dlatego, że gdy już wciągnie mnie fabuła, to nie potrafię się oderwać od książki - co skutkuje nieprzespanymi nocami i zawalonymi obowiązkami. Jeśli jednak już się skuszę, to korzystam z dobrodziejstw naszej biblioteki, która - choć wiejska - jest całkiem przyzwoicie zaopatrzona. Wyjątek stanowią książki, do których zamierzam wracać - jak np. książki kucharskie, czy podręczniki (np. "Finansowy Ninja" Michała Szafrańskiego - kto nie zna, szczerze polecam! To książka, która mocno otworzyła mi oczy na świat finansów domowych i do której wracam bardzo często. Jeśli nie znacie Michała Szafrańskiego, to polecam Wam jego bloga "Jak oszczędzać pieniądze?", a jego książka jest warta każdych pieniędzy - możecie ją kupić TUTAJ)


6. Moje minimalistyczne zakupy dotyczą również kosmetyków. W tej chwili używam podstawowych kosmetyków do higieny osobistej (mydło, żel pod prysznic, szampon i maska do włosów, sporadycznie jakiś peeling, do tego dezodorant i woda toaletowa). Moja gama kosmetyków do makijażu jest jeszcze bardziej ograniczona: puder w kamieniu, pomadka i kredka do brwi (sporadycznie) i koniecznie pomadka ochronna (zawsze bebe różana lub klasyczna). Do tego płyn micelarny i już! Jeśli już mowa o płynie micelarnym i związanym z nim demakijażem, to usilnie myślę o płatkach kosmetycznych wielokrotnego użytku i nadejdzie kiedyś taki dzień, gdy sobie je w końcu uszyję. Dążę do tego, by moją pielęgnację uprościć jak tylko się da! Coraz częściej zamiast żelu pod prysznic używamy mydła w płynie, które podbieramy synowi. Kupujemy zawsze 5-litrowy zapas hipoalergicznego mydła "Biały jeleń" (dokładnie takiego jak TUTAJ) - dzięki czemu wystarcza na dłużej i wychodzi taniej. Jeszcze nie dorosłam do tego, by przerzucić się na mydła i szampony w kostkach - ale może i na to przyjdzie kiedyś czas.

7. Kupiłam sobie butelkę termiczną i korzystałam z niej przez całe lato. Okazało się, że to dla mnie rozwiązanie idealne! Lubię pić wodę, ale zimną - gdy więc zabierałam ze sobą butelkę wody, która w rozgrzanym samochodzie szybko się nagrzewała, byłam w stanie przez cały czas nic nie pić, albo szukałam miejsca, w którym mogłabym sobie kupić butelkę wody. Jedno i drugie rozwiązanie miało same minusy. Zakup butelki termicznej był dla mnie jak olśnienie i zdecydowanie uprzyjemnił mi funkcjonowanie latem, gdy temperatury oscylowały w okolicy 30 stopni Celsjusza. Takie butelki termiczne możecie kupić stacjonarnie (ja swoją kupiłam w TkMaxx) lub w internecie (np. TUTAJ). Butelka termiczna sprawdzi się również zimą, gdyż jest w stanie utrzymać ciepło napoju przez 12 godzin - w sam raz, by w ciągu dnia móc się napić czegoś ciepłego.


8. Nie umiem się przekonać do picia wody z kranu. Wizja brudnych rur, którymi płynie woda, jakoś mnie nie zachęca do picia kranówki. Nie zmienia to jednak faktu, że wybitnie irytowały mnie walające się wszędzie butelki plastikowe. Zrezygnowaliśmy więc z nich na rzecz wody i napojów w szklanych butelkach. W naszej okolicy najpopularniejszym dostawcą jest Fantic. Woda i napoje są na przyzwoitym poziomie, dowóz do domu jest mega wygodnym rozwiązaniem (tym bardziej, że zamawiamy jednorazowo większą ilość, która starcza nam na dłużej), skończył się też problem z niedopitymi i wylewanymi resztkami.

9. Dbałość o własne przedmioty. To może nie jest najbardziej oczywisty punkt tego zestawienia, ale rodzice od dziecka wpajali mi, że trzeba dbać o swoje rzeczy - dzięki czemu dłużej mi posłużą. Skoro dłużej posłużą - to dłużej nie będę czułą potrzeby kupienia kolejnego przedmiotu. I to się u mnie sprawdza: dopóki coś mi służy, to nie czuję takiej potrzeby, by to wymienić. Niezależnie od tego, czy dotyczy to sprzętu elektronicznego, czy artykułów dekoracyjnych do domu. Może komuś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze do niedawna mieliśmy w domu telewizor kineskopowy, bo dopóki nam służył, nie chcieliśmy kupować nowego. 
Tutaj też można podjąć kroki zmierzające do przedłużenia żywotności sprzętów: w przypadku telefonów to etui i szkło ochronne, a ja dla mojej butelki termicznej zrobiłam szydełkowe etui, które chroni jest przed porysowaniem i zniszczeniem podczas moich wyjazdów. Dzięki temu dłużej mi posłuży w nienaruszonym stanie. Pozostając w temacie: nigdy nie zaginam rogów w książkach ani nie piszę po nich - a już z pewnością nie długopisem! Wnikliwe oko dopatrzy się na zdjęciach zakładki do książki, którą kiedyś zrobiłam i pokazywałam Wam TUTAJ.


10. Segregacja śmieci jest dla mnie tak oczywistym działaniem, że przypomniałam sobie o nim dopiero na końcu mojego zestawienia. To oczywiste, że oddzielamy papier, szkło i tworzywa sztuczne od pozostałych odpadów niesegregowanych. Resztki organiczne kompostujemy i robimy to już od wielu, wielu lat.


Co mnie strasznie denerwuje, to ocenianie w formie zero - jedynkowej: skoro już podjęłam jakieś działania, to w mniemaniu innych muszę być w nich stuprocentowo konsekwentna. Tymczasem:

- to, że staram się kupować do własnych siatek zamiast do jednorazówek, nie oznacza, że nie kupię żadnej rzeczy w plastikowym opakowaniu.
- to, że na zakupy chodzę ze swoją torbą, nie oznacza, że czasem nie zdarzy mi się jej zapomnieć. Szukam wtedy alternatywy (w postaci np.pustego kartonu po towarze w sklepie), ale jeśli jej nie znajduję, to po prostu biorę płatną reklamówkę.
- jeśli skończyło mi się picie dla dziecka na mieście, to nie znaczy, że będę mu kazała umierać z pragnienia - zwyczajnie kupię mu coś do picia, nie robiąc z tego tragedii.


Nie piętnuję ludzi wokół siebie, którzy z różnych powodów wciąż kupują sklepowe reklamówki czy często chodzą na zakupy. To ich wybór i siłą nie mogę wpłynąć na zmianę ich nawyków. Pewnie mają jakiś powód takiego, a nie innego postępowania i tylko drogą własnego przykładu chcę innych zachęcać do naśladowania. 

Gdyby każdy z nam podejmował choć niewielki trud walki ze zbędnym plastikiem, śmieci wokół nas byłoby dużo mniej.

A Wy jakie macie sposoby na bycie bardziej eko?
Marta