sobota, 29 września 2018

Jak to jest być introwertykiem w tym ekstrawertycznym świecie

Jesień to taka dziwna pora roku: z jednej strony to czas, gdy nabieram nowej energii i chęci do zmian. To właśnie wtedy, po wakacyjnych szaleństwach i urlopach - nadchodzi doskonały moment na nowe zadania, metamorfozy, realizację świeżych planów czy porządkowanie przestrzeni wokół siebie. Z drugiej strony jesień to doskonała pora, by móc bezkarnie zaszyć się pod kocem, z kubkiem ciepłej herbatki w jednej i książką w drugiej ręce. To świetny czas dla introwertyków - takich, jak ja. I choć osobom postronnym może ciężko w to uwierzyć, ale czas spędzony w samotności (tzn. w towarzystwie jedynie najbliższej rodziny, która nie wymaga ode mnie aktywnego uczestnictwa we wszelakich dyskusjach) to dla mnie najlepsza opcja na długi, jesienny wieczór! W ogóle, niewiele mi do szczęścia potrzeba: wystarczy perspektywa weekendu bez żadnych planów towarzyskich czy samotna jazda samochodem. Swoje wewnętrzne baterie ładuję w samotności, a kontakt z innymi ludźmi jest dla mnie wyczerpujący. Bo musicie wiedzieć o mnie jedną rzecz:

JESTEM INTROWERTYKIEM.

Jestem introwertykiem i bardzo mnie to ogranicza. Rzutuje też na moje relacje z innymi ludźmi.



Osoby postronne mogą to odebrać źle: rozmawiając z nimi robię wszystko, by jak najszybciej zakończyć rozmowę - pod byle pretekstem. Nie dlatego, że tego kogoś nie lubię, a dlatego, że ta rozmowa jest dla mnie ogromnym wysiłkiem i wydatkiem energetycznym.

W sytuacjach konfliktowych nigdy nie wiem, co powiedzieć, żadna błyskotliwa i elokwentna odpowiedź nie przychodzi mi w odpowiednim momencie do głowy. Nie lubię tłumów, nie odnajduję się w większych grupach, w których czuję się jak piąte koło u wozu. Wolę słuchać niż mówić, wolę napisać wiadomość niż zadzwonić. W ogóle telefony to dla mnie koszmar. Wszelkie wyjazdy zorganizowane są dla mnie źródłem ogromnego stresu. Najlepiej czuję się wśród "swoich" ludzi, który nie wymagają ode mnie aktywnego uczestnictwa w jałowych dyskusjach i dla których cisza nie jest problemem - za to dla mnie jest prawdziwym zbawieniem.

Najchętniej zamknęłabym się w bańce, do której nikt nie miałby dostępu, a ja obserwowałabym sobie świat bez obawy, że ktoś będzie czegoś ode mnie chciał. Wolę pracę indywidualną niż w grupach - więc zajęcia na studiach były dla mnie przekleństwem. Indywidualne projekty, których efekt zależał tylko od mnie były moim błogosławieństwem. Generalnie studia i uczelnia to było coś, co przez 5 lat wysysało ze mnie energię. Wyniosłam z nich jednak coś bardzo cennego: świadomość, że ta moja "dziwność" i inność są normalne. To właśnie zajęcia z psychologii uświadomiły mi istnienie pojęcia "introwersja". To było jak olśnienie!



Utożsamiam się z milionem memów krążących w internecie na temat introwertyków i szczerze mnie one śmieszą i cieszą - bo być może społeczeństwo zauważy, że introwertycy to też całkiem fajni ludzie, tylko... trochę inni :)

Największy koszmar: gdy w trakcie bezpośredniej rozmowy zachodzi konieczność szybkiej reakcji, rzucania ciętymi ripostami i sprawnej odpowiedzi na zadane pytania. W takiej sytuacji najchętniej pobrałabym listę zagadnień, przemyślała na spokojnie w domu i odpowiedzi odesłała po kilku dniach mailem. Konieczność zmierzenia się z taką sytuacją powoduje, że zaczynam bełkotać, plątać się i stresować, co niechybnie wywołuje u rozmówcy wrażenie, że jestem nieśmiała, przygłupia lub dziwna. Pobłażliwe uśmieszki w żadnym razie mi tej sytuacji nie ułatwiają. Już po prostu tak mam, że często trudno mi zebrać myśli (zwłaszcza, jeśli mam szybko wypowiedzieć się na jakiś temat), potrzebuję czasu, by sprawę przemyśleć i wyrazić swoją opinię lub podjąć decyzję.


Introwertyzm to nie mój wybór - to cecha mojego temperamentu, na którą nie mam wpływu

Może dlatego tak ważne jest dla mnie moje otoczenie: to mój azyl i moja ostoja i robię wszystko, by się w tym miejscu dobrze czuć. Dopieszczam te nasze cztery kąty, które są dla mnie schronieniem przed wszystkimi ludźmi. Uwielbiam się zaszyć wśród własnych czterech ścian, gdzie nie atakują mnie wszędobylskie spojrzenia, a przede wszystkim pytania innych ludzi. Czuję się dobrze wtedy, gdy mogę być sama ze swoimi myślami, a najlepszymi towarzyszami są książki i robótki ręczne, tudzież komputer lub telefon z witrynami pełnymi wnętrzarskich inspiracji. Godzinami mogę je przeglądać i obmyślać, co by tu nowego zrobić. Dekorowanie wnętrz to moja ucieczka i sposób, by wyrazić siebie. Co jakiś czas powstają więc nowe twory, choć często według podobnego schematu działania. Tym razem powstała kolejna szydełkowa poduszka zrobiona z t-shirt yarn (choć wbrew nazwie przędza tym razem powstała ze starego, elastycznego prześcieradła). Każde rękodzieło powoduje zajęcie rąk i oderwanie myśli od rzeczywistości. Ten czas, gdy nad czymś pracuję, to chwile, gdy zamykam się we własnym świecie  i pogrążam w rozmyślaniach - niekoniecznie o fizyce kwantowej :) Nic nie poradzę na to, że to lubię i ta tendencja raczej się nie zmieni.



Przy okazji tego wpisu apeluję więc do wszystkich moich znajomych i nieznajomych: to nie tak, że ja Was nie lubię, że unikam Waszego towarzystwa i rozmów z Wami, które bardzo szybko zawsze urywam pod byle pretekstem. Lubię - nawet bardzo! Faktem jednak jest, że im więcej przestrzeni wokół mnie, tym więcej energii życiowej we mnie. Wybaczcie więc i bądźcie mi zawsze życzliwi, jako i ja jestem. Amen :)


Marta

wtorek, 18 września 2018

Pieczona ciecierzyca

Lato mi uciekło. Uciekło mi w tempie zastraszającym - szybciej nawet, niż jeszcze w czasach szkolnych. Uciekło mi tak, że ani się spostrzegłam, a już staliśmy w przededniu września. A z tegorocznym wrześniem to ja wiązałam ogromne nadzieje związane z pójściem naszej pociechy do przedszkola. Mimo, że etap ten był okupiony ogromnym stresem, to uważamy, że to w tej chwili najlepsze, co możemy dla naszego syna zrobić. Gdy więc pierwszy dzień w placówce okazał się niemałym sukcesem w postaci spokojnego porannego pożegnania i pozytywnych emocji po odebraniu go z przedszkola - łudziłam się, że stan ten potrwa przynajmniej przez chwilę. I pisząc "chwilę", miałam na myśli dłuższą chwilę - tydzień na przykład. Tymczasem już po dwóch dniach przyszło nam się zmierzyć z najgorszym koszmarem rodziców przedszkolaka: przyplątała się do nas pierwsza infekcja. I nie wiem, czy winę zrzucać na stres i związany z tym spadek odporności, czy zwyczajnie coś wisiało w powietrzu - ale faktem jest, że trafił nam się wirus bardzo zjadliwy i szybko rozwijający się. Jednego dnia mierzyliśmy się z bólem gardła, drugiego - z potwornym katarem, natomiast w trzecim dniu pojawił się kaszel. I wszystko to mogłoby nawet cieszyć - wieszcząc szybkie wyzdrowienie i powrót do przedszkola, gdyby nie fakt, że na skutek duszności trafiliśmy do szpitala.. Nasz bilans jest więc taki, że na dwa tygodnie funkcjonowania przedszkola w nowym roku szkolnym - nasz syn odwiedził je zaledwie 2 razy :D To z kolei oznaczało, że na prawie dwa tygodnie utknęłam z nim w domu - bez możliwości wychodzenia. Wyobraźcie sobie teraz groteskową sytuację: za oknem piękne słońce, cudowna złota jesień, aż by się chciało cały dzień spędzić na dworze... ale nie możecie, bo jesteście uziemieni przez choróbsko. Wasze życie toczy się pod dyktando inhalacji i usilnych prób nadrobienia zaległości - zarówno prywatnych, jak i na gruncie zawodowym. Nie narzekam - broń Boże: cieszę się, że w szpitalu przyszło nam spędzić tylko przysłowiową chwilę i że spotkaliśmy tam samych życzliwych ludzi (co tak naprawdę wcale nie jest takie oczywiste...).  
Cieszę się też, że wczoraj podjęliśmy kolejną próbę pójścia do przedszkola. Jedyne, co mnie martwi, to kolejne podejście do przedszkolnej adaptacji. Coś, co było dla naszego syna bardzo trudnym emocjonalnie przeżyciem - będzie musiało być powtórzone. I to boli mnie najbardziej. Nie pozostaje nam jednak nic innego, jak zagryźć zęby i przejść przez to ponownie - mam tylko nadzieję, że tym razem z dłuższym skutkiem :)
Ten czas przymusowego pobytu w domu skutkuje niestety również koniecznością wyzwolenia swojej pomysłowości i kreatywności. Bo co robić z dzieckiem, które przyzwyczajone do zabaw na zewnątrz teraz potwornie nudzi się w domu, jego zabawki już mu się opatrzyły, a do wszelkich prac plastyczno-artystyczno-technicznych podchodzi jak pies do jeża: no nie lubi zwyczajnie i tyle?


Rozwiązaniem okazało się wspólne gotowanie - bo cóż może być lepszego, niż zaproszenia dziecka do kuchni? My postawiliśmy na proste i sprawdzone przepisy, a jako dodatek przygotowaliśmy sobie coś zdrowego do pochrupania (powiedzcie sami, kto nie lubi sobie przegryźć czegoś w międzyczasie...?) Syn mój złożył zamówienie na chipsy z jarmużu, które robię mu od czasu do czasu - teraz jednak z braku podstawowego składnika musiałam wymyślić coś innego. Padło na pieczoną ciecierzycę - przepis jest banalnie prosty, szybki i chyba nie może się nie udać.


Podobno taka pieczona ciecierzyca poza wersją "solo" nadaje się również jako dodatek do zup lub sałatek. Nie wiem - nawet gdybym bardzo chciała, to nie zdążyłabym spróbować, bo zniknęła w mgnieniu oka. Musicie wiedzieć, że to doskonała przekąska, prosta i szybka do wykonania i stanowi świetną alternatywę dla niezdrowych chipsów ziemiaczanych. Pieczoną ciecierzycę można przygotować nie tylko w wersji "na słono", ale również w wersji słodkiej oraz dowolnie modyfikować przyprawy.  

Ja użyłam ciecierzycy z puszki (bo miałam), ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zastosować suchą po wcześniejszym namoczeniu i ugotowaniu.

Składniki:
- 1 puszka ciecierzycy
- 1 łyżka oliwy z oliwek 
- mieszanka dowolnych przypraw *

Ciecierzycę odsączyć na sicie, dobrze osuszyć, wymieszać z oliwą i przyprawami, przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i piec około 30 minut.

* ja jestem ogromną fanką Małgosi i jej Qchennych Inspiracji.
Jej przyprawa do pieczonej dyni o smaku pieczonej wołowiny to mój aktualny "must have" i takiej właśnie mieszanki użyłam do mojej ciecierzycy: 

Składniki przyprawy:
- łyżeczka suszonego czosnku
- łyżeczka soli
- łyżeczka suszonej cebuli
- pół łyżeczki wędzonej papryki
- pół łyżeczki słodkiej papryki
- szczypta ostrej papryki
- szczypta gałki muszkatołowej
- szczypta czarnego pieprzu

Wszystkie składniki dokładnie wymieszać. Przechowywać w suchym i szczelnym pojemniku.

Smacznego
Marta