sobota, 24 listopada 2018

Metamorfoza lampki stołowej. Farba z efektem betonu (DIY)

Widzę potencjał tam, gdzie inni go nie dostrzegają. Świat rzeczy z drugiej ręki, używanych, starych, obrośniętych pajęczynami i kurzem to mój prywatny raj na ziemi. Wpuście mnie do jakiejś piwnicy czy na zagracone poddasze, to będę Was całować po rękach. Nie dla mnie błyskotki i świecidełka, nie dla mnie glamour czy klasyka - ja tam wolę wiejską surowiznę i nieprzytulność loftów. Beton, zniszczone drewno, rdza - ooo, tak: to coś, co tygryski lubią najbardziej! A że czasem szczęściu trzeba dopomóc? Cóż, życie :)

Nie potrafię wejść tak zwyczajnie, jak człowiek, do sklepu z wyposażeniem i artykułami dekoracyjnymi - a największym paradoksem jest to, że takie przybytki omijam szerokim łukiem (wyjątkiem jest jysk :D). Nie dla mnie przedmioty, które mogą mieć wszyscy - często marnej jakości, niewyszukane i trącące tandetą. Ja działam w inny sposób: nie szukam okazji - to okazje trafiają na mnie. Moje zakupy dekoratorskie są najczęściej bardzo przypadkowe i niespodziewane. Nigdy się nie nastawiam, że szukam czegoś konkretnego - to się i tak nie udaje. Gdy natomiast mam oczy i uszy szeroko otwarte - to nagle ukazują mi się takie perełki, o jakich nawet nie śniłam.


Takim moim szczęśliwym wnętrzarskim łupem w ostatnim czasie była niepozorna stołowa lampa. Znaleziona (wyjątkowo) po ludzku, w sklepie Bric-a-Brac - dokładnie tym samym, w którym w tamtym roku zakupiłam produkty na mój najdroższy w karierze stroik adwentowy (niewtajemniczonych odsyłam do wpisu z tamtego roku, o TU). Stała sobie taka lampka pośród wielu innych przedmiotów - niepozorna, niczym szczególnym się nie wyróżniała. Ot, zwykła lampka na drewnianej podstawie i z koronkowym abażurem. Na dodatek z angielską wtyczką i oprawką na żarówkę. Czyli że klops. ALE... mnie ujęła kształtem podstawy, tak bardzo przypominającym lampy we wnętrzach w stylu belgijskim, które zachwyciły mnie już jakiś czas temu. 

Bo wiecie: jestem uzależniona od Pinteresta. Żadne inne medium nie wywiera na mnie takiego wpływu jak to. To właśnie tam szukam inspiracji i ciekawych rozwiązań, tudzież rozwiewam swoje wnętrzarskie dylematy. To właśnie tam trafiłam na wnętrza w stylu belgijskim i zakochałam się bez granic w tych naturalnych kolorach i fakturach. Połączenie rustykalnych i nowoczesnych elementów oraz naturalne materiały stwarzają wrażenie pełnej harmonii. Już wiedziałam: to jest coś, do czego będę dążyć w swoim przyszłym domu

Często jakiś przedmiot zachwyca mnie już na pierwszy rzut oka - przy czym najczęściej ujmuje mnie jego wyobrażenie już po metamorfozie. Wyobraźnia zazwyczaj zaś kieruje mnie właśnie w stronę stylu belgijskiego. Zazwyczaj moja entuzjastyczna reakcja na widok jakiegoś przedmiotu przyjmowana jest ze zdziwieniem - większość osób nie potrafi dostrzec jego potencjału. Zdziwienie przechodzi w zaskoczenie, podziw, a czasem zachwyt na widok danej rzeczy po metamorfozie. Często wystarczy czyszczenie, malowanie czy zmiana funkcji, by wykorzystać jej potencjał i przywrócić jej dawny wdzięk.

Rzadko pozostawiam kupione przedmioty w ich pierwotnym stanie - najczęściej argumentem przemawiającym za ich kupnem jest - poza ceną - świadomość, że mogę z nich wyczarować prawdziwe cacka, odkryć ich ukryty potencjał i stworzyć coś, czego nie ma nikt inny.


Nie inaczej było z moim najnowszym nabytkiem. Ta urocza lampka stołowa już pierwotnie była ciekawa, ale jednak moja głowa od razu zobaczyła ją w udoskonalonej wersji :) Wahałam się między dwoma wariantami - przeważyła jednak opcja z ciemną podstawą i jasnym kloszem. Drugą opcją, którą brałam pod uwagę, była podstawa w kolorze jasnego drewna i ciemny, grafitowy klosz. Po zastanowieniu stwierdziłam jednak, że z dużą dozą prawdopodobieństwa do wystroju naszego Starego Domu lepiej będzie pasować to, na co się zdecydowałam - czyli imitacja surowego betonu i zgrzebny len.

Metamorfoza lampki była prosta i przyjemna:


1. W pierwszej kolejności zdemontowałam klosz, którym zajęłam się w późniejszym etapie prac.

2. Następnie zmatowałam drewnianą podstawę, na którą następnie nałożyłam farbę.

Przy czym sama farba to też niezła mikstura, składająca się z grafitowej i kremowej farby akrylowej oraz gipsu szpachlowego (wszystkie proporcje "na oko"). Farbę nanosiłam na dwa sposoby. Po pierwsze tradycyjnie: pędzlem, a po drugie: za pomocą gąbki kuchennej. To właśnie ten drugi sposób, w połączeniu z konsystencją farby, pozwoliły mi uzyskać na podstawie lampy efekt betonu. Mokrą (pomalowaną wstępnie farbą) powierzchnię tapowałam gąbką. Na koniec malowania przybrudziłam gąbkę plamkami świeżej grafitowej farby i miejscowo tapowałam do uzyskania satysfakcjonującego mnie efektu. Moim założeniem było uzyskanie efektu betonu. Dużo łatwiej byłoby kupić gotową farbę - ale ta była droższa i niedostępna, a ja chciałam JUŻ! :) Z uzyskanego efektu jestem bardzo, bardzo zadowolona. Po wyschnięciu przetarłam podstawę miejscami lekko papierem ściernym, żeby dodatkowo wzmocnić efekt nierównomiernej kolorystyki

3. W czasie, gdy podstawa wysychała, ja zajęłam się kloszem. Ściągnęłam koronkę, a w jej miejsce przyszyłam cudowny, stary len. Len, który pochodził z naszych poszewek na jaśki - tak cudowny, że moje dziecko było zrozpaczone, gdy tkanina się zwyczajnie podarła ze zużycia. Wykorzystałam więc to, co się dało i z dwóch poszewek powstała jedna, resztę natomiast, którą jeszcze dało się odzyskać, potraktowałam jako osłonę abażuru - wyszło tanio i po mojemu :)

4. Do prawidłowego działania lampy potrzebowałam jednak jeszcze paru rzeczy. Z racji tego, że lampa to produkt marki HOUSE OF FRASER wywodzący się z Wielkiej Brytanii, to i elektrykę miała brytyjską. Z przejściówką do kontaktu sprawa rozwiązała się sama - dostałam ją do kompletu podczas zakupu. Co natomiast zrobić z żarówką? Niestety pobliskie markety i sklepy elektryczne nie dysponowały takim towarem, pozostały mi więc zakupy w sieci. Mój wybór padł na stronę ledzik.pl: nie zastanawiając się długo, z ich oferty wybrałam przejściówkę z żarówki angielskiej na nasz swojski gwint E27 - dzięki temu drobiazgowi będę mogła kupować standardowe, dostępne u nas żarówki. Przy okazji do zamówienia dorzuciłam sobie żarówki, a gdy przesyłka dotarła do mnie po dwóch dniach, z ulgą stwierdziłam, że lampa działa jak należy :)

I jeszcze małe "before & after" - na zakończenie tego przydługiego wpisu:


I jak Wam się podoba? Bo ja jestem zachwycona :)
Marta

4 komentarze:

  1. Jest piękna. Faktycznie wyglądała niepozornie ale efekt jest powalający. O stylu belgijskim zapomniałam, więc teraz przez Ciebie zagłębię się w pintereście :D. Naprawdę przemiana tej zwykłej lampy wyszła super!

    OdpowiedzUsuń
  2. świetna metamorfoza! uwielbiam Twojego bloga właśnie za te niebanalne pomysły i super wykonanie! ja również gdy wchodzę do sklepu zawsze zastanawiam się czy, aby na pewno chce daną rzecz kupić i zazwyczaj wychodzę z pustymi rękami - gdy zrobi się coś samemu ( zwłaszcza takie coś z niczego ) to satysfakcja jest 100 razy większa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejna świetna metamorfoza. Wpadłam na Twojego bloga przypadkowo kilka dni temu i na pewno będę wpadać dalej.

    OdpowiedzUsuń