sobota, 23 lipca 2016

Dekoracje marynistyczne, cz.3: sieć rybacka DIY

Tego posta odwlekałam w nieskończoność. Nie, żeby mi się nie chciało: powodem były problemy natury technicznej. Prosta i bolesna prawda jest taka, że nie potrafię fotografować okien. A właśnie zdjęcie okna miało być głównym bohaterem dzisiejszego posta.
I choć podchodziłam do tematu wielokrotnie, to i tak efekt nie jest dla mnie zadowalający. Nie chcąc jednak odwlekać tego w nieskończoność, przedstawiam Wam kolejny element , który - mimo, że nie mieszkacie nad morzem - może nadać morskiego klimatu Waszym czterem ścianom.


Skąd pomysł?
Jednym z przedmiotów, które najbardziej kojarzą mi się z rejonami nadmorskimi jest sieć rybacka. Och, ileż ja się naoglądałam inspiracji na Pinterest, gdzie główną rolę w dekoracji wnętrza odgrywały takie właśnie stare, piękne sieci... Wymyśliłam sobie coś podobnego dla nas, tyle że w trochę mniejszej skali. Znalazłam nawet coś, co by mi stylistycznie bardzo odpowiadało, ale nie podobała mi się cena. Choć może 60zł to żaden pieniądz, ale gdy policzymy 2 sztuki, a do tego dorzucimy jeszcze koszt przesyłki, to nam wyjdzie jakieś 150zł - za dekoracyjne sieci rybackie, które prawdopodobnie jesienią zastąpimy czymś innym i na 3/4 roku wylądują w szafie. Ponadto nie miałam pewności, czy dekoracje marynistyczne faktycznie przypadną mi do gustu do tego stopnia, by wykorzystać je ponownie w przyszłym roku... No i założenie było jasne: tniemy koszty!


Temat na chwilę porzuciłam, ale w pewnym momencie doznałam olśnienia: spróbuję taką namiastkę sieci zrobić sama. Wszystko, co było potrzebne do jej wykonania to sznurek, który miałam w domu, w związku z tym cały projekt nie kosztował mnie dosłownie ani grosza - nie licząc mojego czasu.

Istnieje kilka trików, które w przypadku tego projektu mogą ułatwić nam pracę:
1. Przyda się jakaś baza, wokół której będziecie owijać powstałą już sieć. Możecie ten punkt pominąć, ale wtedy liczcie się z tym, że w pewnym momencie domownicy mogą was pogonić, gdy wasza "robótka" zajmie pół pokoju :) Ja wykorzystałam to, co już miałam - czyli deskę tworzącą zazwyczaj mój kalendarz adwentowy :)


2. Stworzyłam sobie też swego rodzaju "szablon" do pracy, wykonany z kawałka płyty laminowanej i drewnianych kołków, który znacznie ułatwił mi pracę (a jeśli mam być szczera, to w ogóle ją umożliwił, bo jakoś nie widzę siebie, bym w tej plątaninie sznurków umiała zrobić oczka sieci w miarę równo). Dziurki na kołki wywierciłam w dwóch liniach. W każdej linii poszczególne kołki są oddalone od siebie o 8,5cm.


3. Robótka jest dosyć "sznurkochłonna". Pierwszy sznur to ten element, do którego przywiązuje się pozostałę sznurki. Ja tworzyłam sieć z 10 sznurków o długości 6m. Są one przytwierdzane do sznurka "bazowego" w połowie długości (czyli na robótkę zostały mi 3m.) Zważywszy na to, że sznurek układany jest po skosie i trzeba odliczyć supły - sieć będzie znacznie krótsza niż pierwotnie zakładaliście :) Radzę też już na wstępie porobić ze sznurków motki - innego sposobu pracy sobie nie wyobrażam!


To, co powstało na chwilę obecną, nie jest jeszcze efektem finalnym - ciąg dalszy jak zwykle nastąpi...kiedyś :)

Marta

czwartek, 21 lipca 2016

Moje małe widzimisię - drabinka DIY

Już od dłuższego czasu marzyła mi się drabinka. Niekoniecznie miała spełniać jakąś konkretną funkcję - poza dekoracyjną, oczywiście. Nadszedł ten czas, gdy moja zachcianka została spełniona. Jeśli chcesz - możesz mieć taką też w swoich czterech ścianach. Nic prostszego: wystarczą drewniane listewki i kilka wkrętów. Opcjonalnie przydać może się jakaś farba, choć przyznam, że ja mojej drabinki nie zabezpieczyłam jeszcze niczym. Taka surowa najbardziej pasuje do mojej letniej stylizacji - zresztą nie ma co ukrywać: jest jej znaczącym elementem. 


Nie podam Wam gotowego przepisu na drabinkę, bo wszystko zależy od tego, jaki materiał wpadnie w Wasze ręce. Ja rozważałam nawet drabinkę z gałęzi, która szczeble miałaby przywiązane sznurkiem. Tak się jednak złożyło, że trafiły mi się listewki dębowe. Cokolwiek by to nie było, szlifujecie elementy składowe, następnie skręcacie (ot tyłu - tak, żeby nie było widać wkrętów). Odległości między szczeblami dobieracie do własnych preferencji, tak samo zresztą, jak sposób wykończenia.


I już, to wszystko! Cieszycie oczy swoim nowym nabytkiem!

Z letnimi pozdrowieniami
Marta

sobota, 16 lipca 2016

Dekoracje marynistyczne - cz.2: tkane poduszki i inne tekstylia

W zasadzie od tego posta powinnam rozpocząć cały cykl dotyczący własnoręcznie wykonanych dekoracji w stylu marynistycznym. Bo to właśnie te poduszki zaczęłam robić dwa lata temu z myślą o letnim wystroju w naszych czterech kątach. Ma się tempo, prawda? :) Poszewki są zrobione z resztek włóczki, dratwy i lnu. Mieszczą się w nich wypełnienia o wielkości 40cm x 40cm.  Jak widać, nie było wielkiej filozofii przy ich robieniu. Nawet osoba z bardzo podstawowymi umiejętnościami krawieckimi poradzi sobie z takim zadaniem. 


Główna, dekoracyjna część poduszki to element wykonany na zwykłym, domowym, dziecięcym krośnie. Po wykonaniu elementu o odpowiedniej wielkości poprzecinałam wszystkie przeszkadzające mi sznurki, powiązałam supełki (tak, by powstały element nie stracił swojej formy) i zszyłam z dwoma lnianymi prostokątami, które stanowią tył poduszki. Poszewka jest prosta, wręcz prymitywna, nie jest zamykana na żaden zamek ani nawet guziki - tylko zwyczajnie na zakładkę. 



W jaki sposób poduszki nawiązują do stylu marynistycznego? Przede wszystkim kolorem (błękit i przydymiony niebieski oraz naturalny kolor dratwy: jak niebo, woda i piasek), ale również zastosowanymi naturalnymi, surowymi materiałami. Ponadto są umieszczone w koszu-druciaku i stanowią element większej "instalacji": prawdziwie plażowo-morskie klimaty stworzyła drabinka z przerzuconym przez nią pledem w piaskowym kolorze. N a niej zawiesiłam starą lampkę naftową, która kiedyś została pomalowana na kolor chabrowy, ale zdążyła już trochę zardzewieć i teraz robi prawdziwy klimat :) Tłem dla wszystkiego jest jednobarwna, beżowa zasłona i dodatkowo przerzucona niedbale przez gałęzie kraciasta zasłona z IKEA, kupiona za grosze w secondhandzie. Druga - identyczna wisi w drugim oknie, które dopiero nabiera letnich klimatów :) Wieczorem nastrój tworzą Cotton Ball Lights o wielce mówiącej nazwie "Sable" - czyli piasek :) Na parapecie stoi letni słój z muszlami. Widzicie więc, że mimo niesprzyjającej pogody za oknem u nas lato w pełni. 


To, co powstało do tej pory, to jedynie niewielki fragment tego, co mi się tłucze po głowie. Pomysłów mam mnóstwo, chęci i zapału również, gorzej z czasem. Myślę jednak, że co się odwlecze, to nie uciecze. Jeszcze walczę z czasem i realizuję te moje pomysłu kroczek po kroczku, jednak tragedii nie będzie, jeśli nie uda mi się ich wszystkich wcielić w życie. Przecież za rok znów będzie lato... 

Z ciepłymi pozdrowieniami
Marta

niedziela, 10 lipca 2016

Dekoracje marynistyczne, cz.1: proste DIY

Już kiedyś miałam taki plan, by na letni czas wprowadzić do naszego wnętrza dekoracje typowo letnie, w klimacie marynistycznym. Już nawet kiedyś taki projekt rozpoczęłam, ale to był krótkotrwały zryw, zakończony długą przerwą. I trochę mi to zajęło - jakieś dwa lata... - by wcielić swój plan w życie. Nie wiem, na ile uda mi się go zrealizować, ale najważniejsze, że zamiast tylko myśleć, zaczęłam też działać :)


Jednym z takich letnich projektów, który zajął mi nie więcej niż 0,5h, jest duży słój wypełniony piaskiem i muszlami, ze świecami, które umilą Wam letnie, nastrojowe wieczory.

Do jego wykonania nie potrzeba wiele:
- duży słój
- trochę piasku (łatwiej, jeśli macie dzieci, a dzieci mają piaskownicę :D)
- świece
- muszle (możecie też dorzucić kamyki, pióra, stare, wygładzone przez wodę drewienka... i co tam Wam jeszcze przyjdzie do głowy. Waszym jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia).
- sznurek


Nasz słój jest częścią większej całości, którą stopniowo tworzę. Już dziś jestem zadowolona z efektu, jaki praktycznie żadnym kosztem udało mi się osiągnąć. W najbliższym czasie podzielę się z Wami moimi pomysłami na wnętrze w klimatach marynistycznych za grosze.
A dla tych, którzy w tym roku nie planują urlopu - słój niech będzie namiastką plaży we własnym domu.

Pozdrawiam ciepło
Marta

środa, 6 lipca 2016

Metamorfoza krzesełka Tripp Trapp (Stokke)

Już w dniu, w którym poprzez znany portal z ogłoszeniami lokalnymi udało mi się sfinalizować zakup, wiedziałam, że krzesełko nie przetrwa u nas w pierwotnej postaci, choć w pewnym momencie przemknęło mi przez myśl, czy może jednak nie zostawić go w takim stanie vintage... To by jednak chyba bardziej wskazywało na moje lenistwo niż upodobanie do przedmiotów nadgryzionych zębem czasu. Decyzja zapadła szybko: odnawiamy!


Jeśli i Wam wpadł w ręce egzemplarz nie pierwszej świeżości albo macie w domu krzesełko, które chcielibyście odnowić - nic prostszego. Wystarczy kilka prostych narzędzi, odrobina chęci, sporo wolnego czasu i dwie poprawnie działające ręce (czyt. "osoba, o której potocznie mówimy, że ma dwie lewe ręce, może sobie z tym wyzwaniem nie poradzić :D").


Co będzie potrzebne:

- papier ścierny o granulacji 120, 240 i 320
- szlifierka (nie jest konieczna, ale ułatwia życie)
- farba akrylowa lub jakakolwiek inna z przeznaczeniem do drewna (w wybranym kolorze)
- pędzel/wałek
- opcjonalnie pistolet do malowania natryskowego
- wikol
- szpachlówka do drewna

Jak to zrobić:

- rozkręcacie krzesełko. To może się wydawać oczywiste, ale jednak nie każdy na to wpadnie. A uwierzcie, znacznie ułatwi Wam to pracę
- szlifujecie krzesełko. Do żywego drewna. Chyba, że - tak jak my - macie możliwość pomalowania krzesełka w profesjonalnym zakładzie stolarskim. Nasze krzesełko zostało polakierowane natryskowo, dlatego efekt końcowy jest więcej niż zadowalający :) W takim przypadku wystarczyło tylko wstępne matowanie papierem ściernym o granulacji 240.
- po tym etapie na światło dzienne wychodzą wszelkie niedoskonałości. Jeśli jest taka potrzeba, podklejcie wszystkie elementy, które tego wymagają, najlepiej wikolem i zaszpachlujcie ubytki.
- cierpliwie zaczekajcie, aż wikol i szpachlówka wyschną, a następnie wygładźcie wszystkie (wymagające tego) miejsca papierem ściernym.
- możecie przystąpić do malowania. Koniecznie zapoznajcie się z instrukcją zamieszczoną na opakowaniu waszej farby. Najlepsze efekty uzyskuje się przy malowaniu natryskowym. Kto wie, może wasz mąż/sąsiad/szwagier posiada taki sprzęt, potrafi go obsłużyć i chciałby zrobić dobry uczynek? Warto spróbować, a jeśli nie, to pozostaje wam pędzel i wałek. Nie załamujcie się, gdy po pierwszej nałożonej warstwie efekt jest daleki od ideału. Po drugiej warstwie jest zazwyczaj zdecydowanie lepiej :) Jeśli czujecie taką wewnętrzną potrzebę - możecie nałożyć jeszcze trzecią warstwę farby.
- nie zapomnijcie o zmatowaniu wszystkich elementów pomiędzy malowaniami. Użyjcie papieru ściernego o drobnej granulacji (nawet 320), by nie porobiły wam się rysy.
- zaczekajcie, aż farba całkowicie wyschnie i nabierze odpowiedniej twardości. Uwierzcie, że warto zaczekać jeden dzień więcej, niż przysporzyć sobie dodatkowej pracy :)
- składacie krzesełko i cieszycie się z efektu, jaki osiągnęliście niewielkim kosztem :)


Metamorfoza naszego krzesełka przyniosła mu drugą młodość i tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że decyzja o kupnie używanego Tripp Trapp'a była właściwa. 


A jak Wam się podoba nasze odnowione krzesełko?
Marta