sobota, 25 lipca 2015

Podrabiana RIBBA

Jakiś czas temu wymyśliłam sobie małą, malutką, maluteńką, no tyci-tyci półeczkę na zdjęcia (coś jak RIBBA z Ikei).


A że do Ikei mi za daleko, to półkę miał zrobić mąż mój kochany. Myślałam, że z racji niewielkich rozmiarów i niewielkiego nakładu pracy sprawa zostanie załatwiona szybko, dlatego też szybko zrobiłam prowizoryczny szkic, który równie szybko wylądował w portfelu męża.


To był moment, gdy projekt utknął w miejscu na długo. A ja czekałam. I czekałam. I czekałam. I nagle - całkiem niespodziewanie - się doczekałam. A co jest najbardziej zaskakujące: półki nie zrobił mój mąż, tylko mój 13-letni brat (btw. wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, braciszku :D) Samodzielnie dociął, skleił, wyszlifował (co prawda pod czujnym okiem męża, ale jednak) - moją działką było tylko pomalowanie. Wyobraźcie sobie mój lekki popłoch, gdy półka pojawiła się całkiem niespodziewanie w domu, a ja nie miałam wałka do malowania :D  





Zdecydowałam, że będzie w tym samym kolorze, co ściana - by jak najbardziej wyeksponować to, co będzie na niej stało. Do zdjęć postawiłam cokolwiek. Następnym krokiem jest wybranie tych najbardziej urokliwych zdjęć spośród miliona cudownych fotografii Syna - aż strach się bać, jak długo to potrwa :)
 
Pozdrowienia
Marta 
 
 
 

niedziela, 19 lipca 2015

Robię swoje

Nie wiem za bardzo, od czego zacząć tego posta: czy od wytłumaczenia tego skrawka, nad którym pracuję do spółki z szydełkiem już od jakiegoś czasu, czy od pogadanki życiowo-lajfstajlowo-motywującej*
 
(*niepotrzebne skreślić).

 


Od jakiegoś czasu zajmuje mnie właśnie ten projekt. Tak właściwie będzie to uzupełnienie poduszki, którą chwaliłam się ostatnio. Efekt - mam nadzieję - pokażę już niedługo, bo motywacji i chęci mi nie brakuje. Wręcz przeciwnie: od czasu urodzenia się Młodego i otrząśnięciu się po porodzie staram się wskoczyć na właściwe sobie tory. Staram się wykorzystać każdą chwilę "na maxa". Zazwyczaj nieprzyjemne obowiązki odkładałam na bliżej nieokreślone "jutro". Teraz kuję żelazo, póki gorące, chwytam byka za rogi i jazda! W tej chwili bliższa jest mi dewiza "Don't think, just act". Nie przeglądam już godzinami internetu w poszukiwaniu inspiracji. Coś mi się spodobało? Super! W najbliższym czasie staram się zrealizować coś podobnego na miarę swoich potrzeb, możliwości i przede wszystkim gustu. Nie szukam ideałów, bo ich po prostu nie ma. Nie podążam ślepo za trendami - te zmieniają się zbyt często. Szukam ponadczasowości i mam sprecyzowane oczekiwania. Nie odkładam wszystkiego na jutro. Trzeba coś zrobić? Zróbmy to dziś, najlepiej teraz. W przeciwnym razie ta myśl w mojej głowie uwiera mnie niemiłosiernie, świdruje mi w głowie i wierci dziurę w brzuchu. Po co odkładać to na jutro, skoro mogę załatwić to już dziś?
 
 
 
 
Nie ma co, mój synek jest moją najlepszą motywacją. Z uporem i zacięciem kontynuuję to, co zaczęłam, w głowie widząc efekt końcowy i wiedząc, że robię to dla syna. Ta myśl daje mi niesamowitego kopniaka. I choć moja robótka w te lipcowe upalne dni (tak, tak, to u nas te 34 stopnie Celsjusza) wygląda idiotycznie i absurdalnie, jakbym co najmniej szykowała się na zimę stulecia - nie przejmują się tym. Robię swoje.
 
 
 Marta

poniedziałek, 13 lipca 2015

Dekoracje niskobudżetowe: beton - cz.1

Utwierdzam się w przekonaniu, że styl industrialny jest mi bardzo bliski. Od jakiegoś czasu chodziły mi po głowie rozmaite projekty związane z betonem. Okazja nadarzyła się przypadkiem, gdy mojemu tacie pod koniec pracy została na dnie wiaderka resztka zaprawy. Nie mogłam pozwolić, by taka okazja przeszła mi koło nosa. Czym prędzej pobiegłam po plastikowe kubeczki, tea-lighty, puste puszki... - czyli to, co według mnie miało potencjał do pracy z betonem.
 
 
Nie jestem dobra w postach z kategorii DIY: bo ja chcę efekty mojej pracy już! tu i teraz!. Nikt nie jest w stanie zmusić mnie, bym w międzyczasie pstrykała fotki. Zresztą w tym przypadku nie bardzo byłoby co dokumentować. Zapełniłam po prostu trzy kubki zaprawą, włożyłam puste "opakowanie" po świeczce by uformować otwór i tyle.
 
 
 
Proste, ale już na tym etapie popełniłam błąd: nie ubiłam betonu, co spowodowało, że stworzone przez mnie świeczniki na tea-lighty są trochę "niespójne" i "nie zbrylone", co zresztą doskonale widać na zdjęciach. Temperatura schnięcia również była zbyt wysoka, co spowodowało, że elementy się kruszą. Nie zaszkodziłoby im również podlewanie wodą - zwłaszcza, że w tym czasie upały w naszych okolicach były niesamowite. Z trzech świeczników przeżyły niestety tylko 2, trzeci się - delikatnie ujmując - nie udał :) Mimo błędów, które popełniłam - nie żałuję. Przede mną znacznie większy projekt, który być może stworzę z większym zrozumieniem dla materiału, jakim jest beton. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się uniknąć kilku błędów. Kto wie ? :)
 
Marta
 
 


wtorek, 7 lipca 2015

Sernik na zimno z jagodami

Nie przepadam za jagodami. Bijcie, krzyczcie: no nie przepadam i już. Jeśli już są, to ewentualnie zjem, ale zawsze w postaci przetworzonej - najczęściej w cieście. Tym razem postanowiłam zachować je w postaci prawie naturalnej i powiem szczerze, że efekt końcowy zachwycił nawet mnie. Mimo, że mój "nie wygląda", to smakiem zdecydowanie nadrabia. Przepis jak zwykle zaczerpnięty z bloga Moje Wypieki.




Składniki:
  • 750 g jogurtu greckiego, w temperaturze pokojowej
  • 1 łyżka ekstraktu z wanilii (nie miałam, jeszcze nie zrobiłam, przymierzam się, wanilia czeka)
  • 130 g cukru pudru, przesianego
  • 24 g żelatyny w proszku
  • 200 g śmietany kremówki 30%, schłodzonej
  • 350 g jagód lub borówek amerykańskich, świeżych lub mrożonych (miałam mniej, ale sernikowi to nie zaszkodziło jakoś specjalnie)
W większym naczyniu wymieszać jogurt grecki z ekstraktem z wanilii i cukrem pudrem. Odłożyć.
Żelatynę namoczyć, następnie rozpuścić w 1/4 szklanki gorącej wody. Dodać do niej 4 łyżki odłożonej masy jogurtowej i wymieszać. Sprawdzić między opuszkami palców - nie powinno być w niej grudek. Gdyby były - podgrzać lekko w mikrofali lub nad parą wodną (nie gotować) i raz jeszcze dokładnie wymieszać. Całość dodać do pozostałej masy jogurtowej, wymieszać.
Schłodzoną kremówkę ubić na sztywno. Przełożyć do masy jogurtowej i wymieszać. Odłożyć do lodówki do lekkiego zgęstnienia (uwaga: tężeje szybko). Dodać jagody (mogą być zamrożone, nie powinny być jednak zbite w jedną bryłkę) lub borówki amerykańskie (je wcześniej odmrozić i osuszyć na papierowym ręczniczku). Wymieszać.
Przygotować formę o średnicy 23 cm, najlepiej z ceramicznym spodem i silikonową obręczą (tradycyjną formę wyłożyć papierem do pieczenia, wypuszczając papier poza obręcz). Do formy przelać masę jogurtową z jagodami, wyrównać.
Schłodzić w lodówce do całkowitego zastygnięcia sernika.

Dodatkowo: (w mojej skromnej wersji dodatków nie było - kto by tam miał na to czas :D Rozrzuciłam tylko z wierzchu te porzeczki, które wcześniej odłożyłam do zblendowania na wierzchnią warstwę. Ważne: zrobiłam to przed zastygnięciem masy.)
  • 125 g serka mascarpone
  • 1,5 łyżki jagód
  • 2 łyżki cukru pudru
Wszystkie składniki zmiksować w malakserze (lub blenderem). Rozsmarować po wierzchu sernika.
Przechowywać w lodówce.
 

Deser w sam raz na upalne dni. Polecam, palce lizać - znika w tempie ekspresowym!
Marta

czwartek, 2 lipca 2015

W kolorze słońca

Odkąd pamiętam kolor żółty kojarzył mi się ze słońcem i wakacjami. I o ile wakacje oczywiście uwielbiałam, o tyle za kolorem żółtym - delikatnie mówiąc - nie przepadałam. Dotyczyło to również żółtego we wnętrzach. Być może był to skutek wysłuchiwania ciągłych komentarzy znajomych i nieznajomych typu "żółty i pomarańczowy to takie ciepłe kolory. Pomalujmy nimi ściany w pokoju - będzie ciepło i przytulnie" - rozumiecie, co mam na myśli? Dopiero Ola była w stanie mnie przekonać, że kropla żółtego koloru w monochromatycznym wnętrzu może być całkiem sympatyczna. W związku z tym postanowiłam do kącika maleństwa wprowadzić trochę koloru.



Stanęło na tym elemencie dekoracji, który uwielbiam za jego wszechstronność - na myśli mam poduszkę. Rzucona tu czy tam - zawsze podnosi walory estetyczne we wnętrzu. Moje widzimisię nie spowodowało jednak naruszenia zawartości portfela - postanowiłam wykorzystać to, co miałam w domu.
 


 
Zawzięłam się więc ostatnio i każdą wolną chwilę (czytaj: późny wieczór, dopóki nie zabrakło sił - czyli jakieś 10 minut) spędzałam z drutami. Chwała niebiosom, że włóczka była konkretnej grubości, druty duże - więc było widać postęp w robocie. Inaczej chyba bym to rzuciła, bo przy moich niewielkich zdolnościach operowania nimi nie wierzyłam za bardzo w powodzenie całego przedsięwzięcia. Co wyszło, widać powyżej i poniżej. Muszę nieskromnie przyznać, że jestem całkiem zadowolona. Jednak dopiero na zdjęciach zauważyłam, że guziki przyszyłam okrutnie krzywo. Cóż: późno było :D Poduszka jednobarwna to dopiero część planu, ale na resztę przyjdzie Wam i mnie pewnie trochę poczekać.

 
A że na chwilę sobie ją pożyczyliśmy... - chyba się Syn na nas nie obrazi, co? :D

Pozdrawiam słonecznie
Marta