środa, 26 marca 2014

Marzę, wzdycham...

Marzę, wzdycham, uśmiecham się od ucha do ucha na JEGO widok...Doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ON nie zrobi za mnie wszystkiego, że ON nie jest idealny, że ON ma swoje mankamenty, a JEGO cena jest nieadekwatna do funkcji, bo przecież inni pomocnicy kuchenni konkurencyjnych firm są równie dobrzy, jak nie lepsi czasami, a ich cena przy okazji nie zabija. ALE... Ja wiem, że gdybym kupiła cokolwiek innego, i tak byłabym nieusatysfakcjonowana i cała czas myślałabym o NIM i żałowałabym, że nie dołożyłam trochę, aby rzeczywiście spełnić swoje marzenie. Ostatecznie skończyłoby się pewnie tak, że w końcu bym skapitulowała i tak czy inaczej GO kupiła. 
 
źródło: bargainblessings.com

Poza tym, kiedyś obiecaliśmy sobie z mężem, że chcemy mieć w domu tylko rzeczy dobrej jakości, które nam się w pełni podobają i spełniają nasze upodobania estetyczne. Na szczęście mam najwspanialszego (w moich oczach ;) ) męża na świecie, który nie ma absolutnie nic przeciwko, żeby wydać fortunę na "mikser" - jak by GO nazwali niektórzy z mojego otoczenia. Co więcej: mąż mój wspiera mnie w mozolnym odkładaniu pieniążków na spełnienie mojej zachcianki. Bo jak można to inaczej nazwać, jeśli nie "zachcianką". Ehh...ile bym dała, żeby go już mieć... Tylko że...gdy stanę przed wyborem koloru, znowu będę miała problem, który wybrać? Na szczęście będę wybierała tylko między dwoma wariantami: latte albo krem. I będzie moment zawahania: czy latte nie będzie za biały, a krem za żółty? Nie ma to jak życiowe problemy :) Aha, nadmieniam też, że to nie jest post sponsorowany, miałam po prostu takie widzimisię, żeby się z szerszą publicznością podzielić kawałeczkiem mojego świata :)
 
Marta

poniedziałek, 24 marca 2014

Remember: RECYCLE!

Miała być wiosna, a jest tak zimno, że najchętniej nie wychodziłabym z domu, tylko zaszyła się w łóżku na cały dzień. Ehh...ciepły kocyk, w razie potrzeby ukochany termofor i co jeszcze? Obowiązkowo poduszki! Dużo poduszek. Tego u nas nigdy za wiele, a mimo wszystko wieczorami zawsze jest wojna o te najlepsze :) Tzn. najwygodniejsze :) Żeby jednak nie było zbyt monotonnie, często pojawiają się u nas nowe poszewki, najczęściej z odzysku, tzn. za śmieszne pieniądze z SH lub też robione własnoręcznie.


Taka też jest ta poszewka. Źródłem by stary, niemodny już sweter, wyciągnięty z czeluści szafy,  który miał zostać oddany na cele dobroczynne. Nie mogłam przejść obok niego obojętnie i wykorzystałąm go na zrobienie nowej poszewki - mam nadzieję, że ludzie potrzebujący mi wybaczą :)

 
Oczywiście jak to ja, tak mi się spieszyło, żeby zobaczyć efekt końcowy - nie pomyślałam o tym, żeby zrobić zdjęcia półproduktów ani całego procesu produkcji :) Efekt finalny jest taki, jaki jest i w sumie jestem zadowolona, biorąc pod uwagę moje umiejętności krawieckie :)
 
 
Pozdrawiam ciepło tego zimnego wiosennego dnia
Marta

sobota, 22 marca 2014

Zastój

Wiosna wokół, a moje całe życie blogowe zamarło. U mnie kompletna cisza, na inne blogi dosłownie wpadam w biegu. Cóż, sprawy prywatne potoczyły się tak, że mniej mnie tutaj, ale każdy ma swoje priorytety :) I o ile tutaj cisza, o tyle wiosna daje o sobie znać w pełnym wymiarze.
 
 
 
Cała przyroda budzi się do życia - aż przyjemnie patrzeć. Drobne pączki, małe listeczki - to wszystko napawa optymizmem.

 
 
 
Mam nadzieję, że sprawy potoczą się tak, jak bym chciała i znów wrócę pełna zapału w blogowy świat.
 
Z pozdrowieniami
Marta


niedziela, 9 marca 2014

Prezent na Dzień Kobiet

Zrobiłam prezent na Dzień Kobiet. Tyle, że nie sobie, tylko... mojemu mężowi :) Chodzi o to, że uwielbiam jeździć na rowerze. Mam starego, starusieńkiego, zardzewiałego, ale niesamowicie wygodnego holendra, mąż mój natomiast skazany był do tej pory na swój wysłużony i popularny dawno temu rower górski. Nie ma co ukrywać: unikał przez to przejażdżek rowerowych, bo potem naprawdę wszystko go bolało. W związku z tym, żeby już nie unikał tych wypraw, sprawiłam mu dzisiaj...rower :)
 
 
Zakupiony na giełdzie staroci, używany rower produkcji holenderskiej. Muszę powiedzieć, że jestem niezłomną zwolenniczką używanych rowerów holenderskich aniżeli nowych rowerów produkcji polskiej. Z racji choroby mojego P. wyruszyłam na giełdę z mamą, bez żadnego konkretnego celu. Już na samym początku zobaczyłyśmy ten rower. Zapytałam o cenę, dałam sobie dłuższą chwilę na przemyślenie, skonsultowałam telefonicznie swój szalony pomysł z małżonkiem i... kupiłam :)
 
  
Wróciłyśmy z naszym łupem do samochodu, poczekałyśmy, aż z naszego otoczenia znikną ludzie, którzy mieliby ubaw spoglądając na nasze poczynania przy wkładaniu niewiarygodnie nieforemnego roweru do samochodu i usatysfakcjonowane wróciłyśmy do domu :) Tym sposobem mąż mój stał się posiadaczem nowego-starego roweru, a ja - w ramach długofalowego prezentu na Dzień Kobiet - zyskałam towarzystwo ukochanego męża również w czasie przejażdżek rowerowych. Jak dla mnie - bezcenne :)
 
Pozdrawiam rowerowo
Marta
 
 

 


 

piątek, 7 marca 2014

Złośliwość rzeczy martwych

Komputer - jak każda martwa rzecz - z racji swojej natury lubi być złośliwy. Złośliwość mojego wiekowego laptopa polegała na tym, że urwał mu się jeden z zawiasów podtrzymujących monitor w odpowiedniej pozycji. Trzeba było temu szybko zaradzić, bo doraźne podtrzymywanie go sznurkami czy innymi wynalazkami nie było dobrym rozwiązaniem na dłuższą metę.
 
 
Raz - że było niewygodne, dwa - było też niebezpieczne dla samego ekranu, bo zdarzyło mu się kilka razy z hukiem wylądować na blacie stołu lub na klawiaturze. Zapadła więc decyzja: reanimujemy. Dla podparcia została stworzona podstawka ze sklejki z ruchomą "klapką".
 
 
Tym sposobem przedłużyliśmy jego żywot jeszcze na moment, choć nie ulega wątpliwości, że to już jego ostatnie chwile. Cóż, nie ma rzeczy wiecznych, ale w sumie to dobrze, bo to taka radość, gdy dziecko dostaje nową zabawkę... Ale to kiedyś :)
 
 
Z ciepłymi pozdrowieniami
Marta