czwartek, 27 lutego 2014

Okienna katastrofa

Przymierzałam się do tego posta jak pies do jeża. Właściwie nie tyle do posta, co do zdjęć mu towarzyszących. No i tak jak przypuszczałam, robienie zdjęć okna to była walka z wiatrakami. No po prostu katastrofa! Ja wiem, że niedobór światła nie służy zdjęciom, ale jego nadmiar też nie ułatwia zadania. Robisz zdjęcie okna w słoneczny dzień, a tu się okazuje, że najbardziej przyciągającym uwagę elementem zdjęcia jest jasna plama, a wokół nieokreślone kształty w nieokreślonych kolorach :) Próbujesz drugi raz - to samo. I tak w kółko. W końcu coś Ci się udaje stworzyć, ale jest dalekie od Twoich wyobrażeń. Cóż: fotografowanie okna to będzie kolejny punkt na liście zadań do ciągłego udoskonalania :)


Nie o tym jednak miał być post: rzecz miała być o zasłonach, firanach i innych tekstyliach związanych z oknem. Przeglądając moje zapasy stwierdziłam, że nie mam ani jednej firanki czy zasłony uszytej czy kupionej "na miarę".

 
 
Wszystkie moje tekstylia związane z kompozycjami okiennymi to nabytki z SH. Kupione tanio, a jaka satysfakcja! Często - gdy tylko wpadnie mi coś w oko - zdarza mi się również kupować zwykłe kawałki materiału, z którymi potem improwizuję: owijam wokół gałęzi wiszących nam moimi oknami lub robię to, co akurat przyjdzie mi do głowy :) Kiedyś - będąc jeszcze młodsza - często śmiałam się, że pierwszym punktem, do którego biegnie babcia (na targu, w supermarkecie, w SH) są kosze z firanami. Nie rozumiałam tego. Teraz jednak stwierdzam, że ta przypadłość chyba jest dziedziczna :D



Teraz w naszej mini-sypialni królują kremowe zasłony, bardzo gęsto upięte i pomarszczone, a do tego czarne firanki sznurkowe, które przynajmniej w niewielki stopniu zasłaniają niezbyt uroczy widok za oknem :)

środa, 26 lutego 2014

Jego wysokość fenkuł

Zainspirowana którymś z popularnych programów kulinarnych skusiłam się ostatnio na zakupach na fenkuł. Przezornie wzięłam tylko jedną sztukę - na wypadek, gdyby produkt w moim odczuciu nie nadawał się do spożycia. Oczywiście dopiero po powrocie z zakupów zaczęłam szperać w internecie w poszukiwaniu sposobu na jego "przetworzenie" w coś zjadliwego.


I co? Masakra: otwieram po kolei różne strony z przepisami, a wszędzie informują mnie, że fenkuł ma delikatny posmak anyżku. A ja...NIENAWIDZĘ anyżku!!! :) ale nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Fenkuł chwilę poleżał, nabrał mocy urzędowej i dziś wzięłam go w obroty. Postawiłam na coś nieskomplikowanego, co nie wymagało wielu składników (a w razie, gdyby jednak było dla mnie niezjadliwe - nie byłoby mi aż tak bardzo żal zmarnowanego jedzenia). Stanęło na szybkiej zupie-kremie. Przepis znalazłam na blogu White Plate - to taka moja wyrocznie kulinarna. Ilokroć poszukuję jakiegoś ciekawego przepisu - zawsze tam znajduję.
 
 
 

Wracając do zupy: bardzo nieskomplikowana, szybka w przyrządzeniu i jak się okazało...całkiem smaczna! Poważnie! Posmak anyżku w ogóle mi nie przeszkadzał, bo był naprawdę delikatny. Z pewnością fenkuł nie został przeze mnie skreślony i z perspektywy czasu stwierdzam: może dobrze się stało, że byłam nieświadoma, iż koper włoski delikatnie pachnie i smakuje (no...może trochę bardziej niż delikatnie) anyżkowo. Oczywiście na własne potrzeby musiałam przepis trochę zmodyfikować, ale jestem pewna, że zupa robiona według oryginalnego przepisu smakowałaby jeszcze lepiej!



Zupa krem z fenkułu
1 średniej wielkości fenkuł
1 mała cebula
3 łyżki pełnoziarnistego ryżu (ja oczywiście miałam tylko zwykły, biały - taki też dałam)
2 łyżki masła
1,5 litra wywaru ugotowanego na włoszczyźnie z listkiem laurowym i zielem angielskim (z braku czasu zastosowałam rosół z kostki, ale z pewnością lepszy byłby prawdziwy wywar)
sól i pieprz do smaku
do posypania: uprażona na patelni i wymieszane z sosem sojowym pestki słonecznika (pominęłam)
do dekoracji: świeże zioła, np. tymianek lub kwaśna śmietana

Masło roztopić w garnku, dodać pokrojoną cebulę i fenkuł. Mieszając, smażyć 5 minut. Dodać ryż, smażyć jeszcze minutę. Wlać wywar, zmniejszyć ogień i gotować około 30 minut, aż koper zmięknie. Całość zmiksować, doprawić solą, pieprzem, ewentualnie cytryną lub śmietaną. Zupa nie wygląda może zbyt imponująco, nie jest też jakoś szczególnie fotogeniczna, ale jest naprawdę dobra i z pewnością jeszcze do niej wrócę.
 
Smacznego!
Marta
 

poniedziałek, 24 lutego 2014

Wiosna? Czy jeszcze nie wiosna?

Długo myślałam, że zima jednak w końcu przyjdzie, ale ona konsekwentnie wszystkich w tym roku zaskakuje tym, że...jej nie ma.

 

Już kiedyś wspominałam, że nie brakuje mi jej jakoś szczególnie, ale jednak przynajmniej ferie zimowe mogły być bardziej "zimowe". Teraz już raczej nie ma się co łudzić - zima chyba nam w tym roku odpuściła, ale cieszmy się! Wiosna to taka piękna pora roku. Zresztą moja ulubiona! Wszystko się zieleni, temperatura rośnie... Ahh, te piękne dni już coraz bliżej :)


Nie tylko przyroda na dworze budzi się do życia, ale moje biedne kwiatki też czują, że wypadałoby się ocknąć. Rosną teraz jak szalone. Kiedyś myślałam, że nie mam ręki do kwiatów. Dalej tak myślę, ale już przynajmniej ich nie uśmiercam :)
 
 
 
Samych ciepłych dni
Marta

piątek, 14 lutego 2014

Spontaniczna twórczość

Kartka. Zrobiona spontanicznie, co mi się ostatnio rzadko zdarza. Kiedyś uwielbiałam je robić, teraz zwyczajnie brakuje mi czasu. Uwielbiam kartki wielowarstwowe, najlepiej z przeszyciami, ale tutaj nie było czasu na zabawę, bo ręczne szycie jest bardzo czaso- i pracochłonne (przynajmniej w moim wykonaniu - zazwyczaj siedzę... szyję... a końca nie widać).

 

Kartka wykonana z materiałów dostępnych od ręki w domu. Trochę papieru wizytówkowego, wydrukowany naprędce papier w kropeczki, kwiaty ręcznie robione z cieniutkiego kartonu i listeczki z brązowego, tłoczonego papieru. Do tego farbowana w czarnej herbacie gaza powciskana tu i ówdzie. Efekt - moim zdaniem - zadowalający :) 
 
Dobrej nocy
Marta
 

czwartek, 13 lutego 2014

Natural LOVE

Luty kręci się wokół miłości, czego powodem są oczywiście Walentynki. Ja mam to szczęście, że jestem otoczona miłością nie tylko w ten jeden dzień, ale przez cały rok: bezwarunkowo kochają mnie rodzice, dziadkowie, czasem nawet brat przejawia coś na kształt braterskiej miłości. No i przede wszystkim kocha mnie mój mąż kochany :) Kiedyś nawet, chcąc się mu przypodobać, zaczęłam go chwalić, jakim jest wspaniałym mężem i mówię:
- ...i mam cudownego męża, który kocha mnie całym swoim sercem...
A on na to:
- I wątrobą :)




Ale nie o wątrobie mojego męża miał być dzisiejszy post. Z okazji Walentynek postanowiłam pokazać coś, co już od dawna cieszy nasze oczy: drewniane kostki, które układają się w słowo LOVE to mój stary projekt DIY (stary - tzn. z czasów przed blogiem). Banalnie prosty do wykonania pod warunkiem, że ma się męża - złotą rączkę lub znajomego stolarza, który bez marudzenia przygotuje 4 drewniane kostki równej wielkości.



Później wystarczy je tylko pomalować ciemną lakierobejcą, następnie białą farbą akrylową (ilość warstw według upodobań), poczekać aż wyschnie i przeszlifować krawędzie. Następnie markerem do CD podpisać klocki i już!

Walentynek (i każdego następnego dnia) pełnych miłości!
Marta

niedziela, 9 lutego 2014

Z górki na pazurki

Mimo braku śniegu (nadal) w naszej najbliższej okolicy udało nam się wyrwać na jeden dzień na narty. Za nasz cel wybraliśmy czeski ośrodek narciarski Karlov pod Pradědem.

 
 
Pomimo, że u nas (w chwili wyjazdu) termometry wskazywały grubo powyżej 5 stopni Celsjusza, a w miarę pokonywania trasy temperatura wręcz rosła, dochodząc w pewnym momencie do 10 stopni Celsjusza (przyprawiając nas tym samym o stan przedzawałowy), okazało się, że na miejscu wcale nie jest tak źle: przywitał nas śnieg (odrobina naturalnego zmieszanego z dużą ilością sztucznego) - ale zawsze to śnieg, no i bardzo przyzwoita temperatura ledwo powyżej zera. Co prawda w trasie towarzyszyło nam słońce, ale już stok był dosłownie przykryty przez chmury.

 

Warunki: wręcz rewelacyjne, pomijając, że około godziny 14 zaczął padać...deszcz, który później przeszedł w śnieg. Jeździliśmy już w różnych warunkach, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się na nartach zmoknąć :)
Gdy wyjeżdżaliśmy żegnał nas ten oto "pan":
 
 
Dzisiejszy dzień zaliczamy więc do naprawdę udanych...tylko jutro przydałaby się jeszcze jedna niedziela :)
 
Z pozdrowieniami
Marta

niedziela, 2 lutego 2014

Małe zmiany

Zmiana aranżacji okiennej całkiem przypadkiem zgrała się z nadchodzącymi Walentynkami. Dawniej je celebrowałam, ale teraz mam męża na codzień przy sobie, więc u nas Walentynki trwają cały rok.
 

Nie ukrywam, że samo „święto” lubię, ale nie znoszę kiczu z nim związanego. Denerwują mnie tandetne prezenty, które się do niczego nie nadają. Na szczęście mój mąż o tym doskonale wie J

 
 
 
Marta