niedziela, 26 stycznia 2014

...

Czasem szczęście się od nas odwraca. Czasem nie układa się po naszej myśli. Czasem przychodzą złe chwile, w których traci się nadzieję. Każdy wie, że po burzy przychodzi słońce, ale czasem tak trudno w to uwierzyć.




Człowiek podniesie się ze wszystkiego, ale już nigdy nie będzie tą samą osobą. W sercu zawsze pozostanie żal na całe zło tego świata.
 
Marta

sobota, 18 stycznia 2014

My się zimy nie boimy!

Nowy - stary nabytek. Rękawiczki jednopalczaste, własność mojej mamy jeszcze z jej czasów panieńskich - teraz stały się moją własnością. Znalezione - jakże by inaczej - w domu babci. W ogóle dom babci i przylegające do niego zabudowania okazują się być istną skarbnicą!

 
Teraz tylko trzeba czekać na zimę, ale nie mam wątpliwości, że w końcu nadejdzie - ku uciesze wszystkich rozpoczynających ferie zimowe.
 
 
Pozdrawiam ciepło
Marta
 
 

środa, 15 stycznia 2014

Śnieg? A co to jest śnieg?

Jak co roku liczyłam na białe Boże Narodzenie i oczywiście - jak co roku - nie udało się... Natomiast ogromnym zaskoczeniem jest dla mnie to, że mamy styczeń, a śniegu jak nie było, tak nie ma. Nie, żebym jakoś specjalnie narzekała na jego brak, ale jeszcze nigdy nie musieliśmy szukać w górach śniegu, żeby pojeździć na nartach:-) Najwyraźniej na piały puch przyjdzie nam jeszcze poczekać, a na pocieszenie: ciasteczka w kształcie śnieżynek (przepis od Agi - pozdrawiam Cię!). 
 
 
Składniki:
1 kg mąki
250 g cukru
1 kostka margaryny
1 kostka masła
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
4 żółtka
cukier waniliowy (odpowiednia ilość na 1 kg mąki)
4 łyżeczki śmietany
 
Wszystkie produkty mieszamy i ugniatamy na gładką, jednolitą masę. Wkładamy na godzinę do lodówki (lub na 0,5 godziny do zamrażarki), wałkujemy, wyciskamy wzorki i pieczemy, aż ciasteczka staną się złote (niestety za każdym razem piekąc te ciasteczka zapominam sobie zanotować temperaturę i czas pieczenia, więc każdorazowo jest to wielka improwizacja).
I jeszcze jedna moja subiektywna uwaga: ciasteczka robione według oryginalnego przepisu wychodzą niezbyt słodkie, więc każdy daje tyle cukru/cukru waniliowego, ile lubi :-)
 
 
 
 
Oczywiście kształt ciasteczek może być dowolny - ja śnieżynkami chciałam wprowadzić chociaż odrobinę zimowego klimatu.
 
Smacznego
Marta
 
 
 
 
 
 

niedziela, 12 stycznia 2014

Druciaki

Po raz pierwszy moją uwagę na druciane koszyki zwróciła Agnieszka. Od tego czasu zaczęłam się rozglądać za podobnym. Pewnego razu i do mnie uśmiechnęło się szczęście: w moich czterech ścianach w krótkim czasie zagościły aż dwa kosze!
 
 
Pierwszy ze zdobytych koszyków to ten mniejszy. Wiąże się z nim zresztą pewna historia. Było to jeszcze w czasach, gdy mój mąż był moim narzeczonym. W czasie jednej z wizyt u niego przechadzałam się po ogrodzie i zauważyłam w altance sąsiada (de facto nieużywanej i służącej raczej jako skład rzeczy wszelkich) druciany koszyk. Oczka mi się zaświeciły i pojawiła się w nich niema prośba skierowana do narzeczonego: „może mógłbyś kochanie porozmawiać z Panem Stefanem i zapytać, czy nie chce się go pozbyć?”. Po kilku dniach drogą telefoniczną nadeszła do mnie wiadomość od P. Odpowiedź Pana Stefana nie była kategoryczna, ale asertywnie odmowna i uzasadniona tym, że ten koszyk kojarzy mu się z dzieciństwem i rodzicami, bo pamięta mamę, która do tego koszyka zbierała ziemniaki na polu. Rozumiałam jego decyzję, ale mimo to było mi żal, że taka okazja przeszła mi koło nosa.
 
 
Po kilku dniach pojechałam z mamą do babci. Przy herbatce zaczęłam opowiadać im historię koszyka, gdy nagle mama mi przerwała i skierowała pytanie do babci: „a czy my też przypadkiem nie mieliśmy drucianego koszyka, który służył u nas do przechowywania owoców?”. Babcia po chwili zastanowienia przytaknęła jej i nie namyślając się wiele wysłała dziadka na poszukiwania. I rzeczywiście, po 10 minutach dziadek wrócił z powrotem, niosąc przed sobą piękny (w moich oczach, oczywiście), stary koszyk druciany, nadgryziony zębem czasu. Babcia widząc go, stwierdziła, że ona mi go dać nie może. Lekko spanikowałam słysząc takie słowa, a babcia na to: „on jest taki stary, brudny i uszkodzony, przecież to wstyd, żebym ja ci coś takiego dała J”. Przekonanie babci, że to żaden wstyd zajęło mi trochę czasu.
 
 
Oczyszczenie kosza trwało dosłownie chwilę, a to, że kosz jest stary i krzywy moim zdaniem tylko dodaje mu uroku i przypomina o jego pochodzeniu. Wróciłam więc do domu jako dumna i przeszczęśliwa posiadaczka drucianego kosza, a zaledwie kilka dni później zadzwonił do mnie mój P. i zapytał zagadkowo: „zgadnij, co mam…?”. Oczywiście nie wiedziałam. A ona na to: „przyszedł dzisiaj do mnie Pan Stefan…” i przyniósł… swój kosz, mówiąc: „Jednak zmieniłem zdanie. Daj go Marcie. Gdy mnie zabraknie, dla nikogo nie będzie stanowił większej wartości i pewnie zostanie wyrzucony. U Marty – jestem tego pewny – będzie w dobrych rękach”.
 
 
Tym samym w krótkim czasie zostałam właścicielką dwóch drucianych koszy, z których każdy ma swoją historię. Dziś w większym koszu trzymam koce, a w mniejszym włóczki, aby mieć je pod ręką, gdy nagle przyjdzie mi ochota, by chwycić za szydełko. Każdy ma więc swoją funkcję, która w każdej chwili może się zmienić w zależności od potrzeb. Na koniec wniosek: jeśli czegoś naprawdę chcesz, to w końcu się to spełni, trzeba tylko mocno w to wierzyć :-)
 
Owocnych poszukiwań wymarzonych przedmiotów
Marta
 

czwartek, 9 stycznia 2014

Coś z niczego

Staram się zawsze robić coś z niczego – z materiałów łatwo dostępnych. Najlepiej już! Tu i teraz! Tak samo było z kompozycją na parapecie.
 
 
 
 
Od momentu pojawienia się myśli w mojej głowie do momentu uzyskania efektu końcowego droga była niedługa. Gałązki modrzewiowe w słoikach, a pomiędzy nimi zwykły kawałek sosnowego klocka w roli świecznika. Prosto i bardzo naturalnie. Co prawda efekt naturalności przełamują tutaj lampki - świeczki z IKEA, ale wynika to raczej  ze względów bezpieczeństwa niż upodobań estetycznych. Świeczki oczywiście również by się w tym towarzystwie odnalazły, aczkolwiek niezbyt im odpowiada świecące przez okno słońce – natychmiast się mu kłaniają J Świąteczny klimat tworzyły aniołki (gipsowe? gliniane?), natomiast po świętach ich miejsce może zająć cokolwiek.
 
 
 


 
 
Co jest potrzebne do wykonania podobnej aranżacji? Bardzo niewiele:

1.       Gałązki modrzewiowe (choć równie dobrze sprawdzą się też każde inne, które uda Wam się zdobyć)
2.       Pospolite słoiki z piwnicy podniesione do rangi dekoracji
3.       Odrobina szarego papieru (może być pozostałość po rozpakowanych w Wigilię prezentach)
4.       Lniany sznurek (może być pozostałość po pakowaniu świątecznych prezentów)
5.       Kawałek drewna, w którym mąż/chłopak/tato/brat/sąsiad wywierci kilka dziurek
6.       Odrobina fantazji…i już!




Koszt: niewielki. Efekt: duży. I o to chodzi!

Pozdrawiam
Marta

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Jeszcze świątecznie

Jeszcze świątecznie, ale już niedługo...


Kilka migawek zeszłorocznego już wystroju, choć "wystrój" to trochę za dużo powiedziane.
 
 
 
  
Wyjątkowo skromnie, prosto i surowo było u nas w te święta, ale tak lubimy. Tym razem okres przedświąteczny był okresem bardzo intensywnym, brakowało czasu na wszystko: przedświąteczne sprzątanie było zredukowane do minimum, zakupy odłożone na ostatnią chwilę, prezenty pakowane nocą przed Wigilią.
 
 


W związku z tym świąteczny czas był czasem prawdziwego wytchnienia, zregenerowania sił i odprężenia. Szkoda, że Boże Narodzenie jest tylko raz w roku.
 
Pozdrawiam
Marta
 
 
 
 
 
 

sobota, 4 stycznia 2014

Na dobry początek...

Nowy rok zdaje się być dobrą sposobnością na rozpoczęcie nowego wyzwania w postaci bloga. W moim odczuciu to dobry sposób na uwiecznienie tego, co mi teraz w duszy gra i jak postrzegam świat - tak, by za kilka lat móc do tego wrócić i z rozrzewnieniem wspomnieć, jaką osobą się wtedy było, jakie się miało marzenia i plany, skonfrontować je z rzeczywistością  i przypomnieć sobie popularne powiedzenie "jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga - powiedz mu o swoich planach". Bez zbędnych ceregieli otwieram więc nowy rozdział w swoim życiu pod nazwą "soledo's heaven".